Wiosną 2020 roku dzika zebra przemieszczająca się po terenie Parku Narodowego East Tsavo w Kenii odłączyła się od stada i zabłąkała na miejscową farmę. Po pewnym czasie pracownicy parku zauważyli, że samica wróciła z młodym. Unikalny wygląd potomka od razu zdradził, kto może być jego ojcem.Zebra stała się honorowym członkiem stada bydła i spędziła na farmie kilka tygodni. Pracownicy Wildlife Fund David Sheldrick nie chcieli jednak, aby dzikie zwierzę sprawiało problemy społeczności graniczącej z parkiem narodowym.
Mieszkańcy Lublina nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli. Ulicami Śródmieścia galopował spłoszony koń. Zwierzę stwarzało zagrożenie dla siebie, przechodniów oraz uczestników ruchu drogowego, dlatego w pogoń za nim rzucili się funkcjonariusze policji. W poniedziałkowy poranek osoby spacerujące centrum Lublina nie potrzebowały kawy, aby rozbudzić się z ekspresowym tempie. Około godziny 10 na ulicach można było zauważyć pędzącego ze strachu konia.
Ciemne chmury nad Paardenrusthuis - holenderską stadniną koni w wieku emerytalnym. W ciągu jednej doby padło aż 7 zwierząt, u których dotąd nie wykazano poważniejszych dolegliwości zdrowotnych. Wezwany na miejsce zdarzenia weterynarz ujawnił, co było powodem masowej śmierci koni. 64-letni Jack Ogier, właściciel stadniny Paardenrusthuis w holenderskim Maarheeze, w jednej chwili stracił 7 podopiecznych. Jak relacjonuje w rozmowie z telewizją Omroep Brabant, tragedii zwiastowała "wielka kula ognia", która niespodziewanie pojawiła się nad pastwiskiem.
Niedawno do sieci trafiło nagranie ukazujące konie pracujące na trasie do Morskiego Oka. Chód jednego z nich daje powody do zmartwień. Ekolodzy i aktywiści na rzecz ochrony praw zwierząt przekonują, że to znęcanie się nad zwierzęciem z szczególnym okrucieństwem.Chociaż od lat powszechnie wiadomo, że ciągnięcie wozów zapełnionych turystami nie jest zdrowe dla koni, wciąż wielu turystów korzysta z usług dorożkarzy. Bryczki w dalszym ciągu uginają się pod ciężarem pasażerów.
Na Ukrainie trafią mistrzostwa głuchoniemych w piłce nożnej. Mecz między gospodarzami a drużyną z Włoch, rozegrany w Połtawie nad Worsklą, dostarczył zawodnikom i kibicom niemałych emocji, choć nie koniecznie takich, jakich się spodziewali. Rozgrywkę trzeba było przerywać aż dwa razy, wszystko jest na nagraniu.Do pierwszego incydentu doszło w 41. minucie rozgrywki. Gracze zorientowali się, że nie są na boisku sami. Przez murawę przemknęły... dwa psiaki.
Krakowskie Stowarzyszenie Obrony Zwierząt ruszyło z kopyta i postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce. Ruszyła Obywatelska Inicjatywa Uchwałodawcza, której celem jest wprowadzenie zakazu funkcjonowania dorożek konnych w Krakowie.KSOZ już od czterech lat zabiega o wprowadzenie takiego zakazu. Skoro jednak władze Krakowa nie kwapią się ze spełnieniem postulatów obrońców zwierząt, ci stworzyli własny projekt uchwały i uzasadnienie do niego.
Na firmę "Dakota" posypały się gromy po udostępnieniu wpisu z udziałem najmłodszych entuzjastów jeździectwa. Firma oferująca naukę jazdy konnej pozwoliła dzieciom pomalować kredkami jednego z wierzchowców. Pomysł nie przypadł internautom do gustu. Jak dowiadujemy się z oficjalnego profilu na Facebooku, DAKOTA.S jest firmą oferującą szeroki wachlarz usług w zakresie jazdy konnej. Oprócz podstawowych zajęć, w ramach atrakcji dzieci mogą wejść do stajni i pomalować wybrane konie kredkami.
Inicjatywa Wio z Krakowa od kilku tygodni organizuje na Rynku Głównym w Krakowie protesty przeciwko wykorzystywaniu koni do ciągnięcia turystycznych dorożek. Relacje wideo z protestów ukazują zajadłą niechęć dorożkarzy do obrońców zwierząt. Rozmawiamy z Moniką Kohut, jedną z organizatorek protestów, o tym jak wygląda walka w obronie koni w Krakowie.
Rodzice kilkumiesięcznego chłopca opublikowali w sieci nagranie przedstawiające jego pierwsze spotkanie z koniem. Interakcja pomiędzy maluchem a osobnikiem innego gatunku jest doprawdy wzruszająca. Ten film bez wątpienia umili Ci resztę dnia. Zdarzenie zostało zarejestrowane 1 sierpnia 2021 roku w Czechach. Na nagraniu widzimy, że słoneczna pogoda sprzyja odpoczynkowi na świeżym powietrzu. Rodzice kilkumiesięcznego chłopca postanowili wykorzystać tę okazję do odwiedzenia pobliskiej stadniny koni.
Do wstrząsającej interwencji obrońców zwierząt doszło wczoraj w Mysłowie w okolicach Jawora. Konrad Kuźmiński z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt i Norbert Ziemlicki z Fundacji Centaurus nagrywali na żywo dramatyczne wydarzenia.Aktywiści zjawili się przy posesji w Mysłowie, zawiadomieni przez okolicznych mieszkańców o skandalicznym traktowaniu egzotycznych zwierząt. Wielbłąd miał od tygodnia konać bez żadnej pomocy ze strony ludzi.
Lasy wokół miejscowości Stare Juchy w powiecie ełckim pełne są piękna, zwłaszcza latem, ale i niebezpieczeństw, zarówno dla ludzi, jak i zwierząt. Tym razem to właśnie pechowy zwierz stał się przyczyną interwencji strażaków, i to aż dwóch oddziałów.Nie wiadomo dokładnie, jak świadkowie odnaleźli poszkodowane zwierzę, ale zakrawa to na cud. W środku lasu, w głębokim bagnie, ledwo dało się rozpoznać kształt żywej istoty. Dość, że dobrzy ludzie nie pozostali obojętni i zadzwonili po pomoc - na straż pożarną.
Od wielu dni aktywiści z grupy "Wio z Krakowa" protestują na Rynku Głównym przeciw wykorzystywaniu koni jako atrakcji turystycznej. Jak twierdzą, dorożkarze zmuszają zwierzęta do pracy ponad siły. Pokazują dowody w postaci fotografii, uniesionych na transparentach, ukazujących zabiedzone zwierzęta.Nie może dziwić, że protest wzbudził gwałtowne reakcje wśród dorożkarzy. Skala wulgarności zaskoczyła jednak nawet samych aktywistów.
Paul Farthing od 15 lat prowadzi w Afganistanie klinikę dla zwierząt. Przybył do kraju jako brytyjski komandos, ale niezwykłe zdarzenie odmieniło jego życie i sprawiło, że poświęcił się pomaganiu zwierzętom. Teraz sam błaga o pomoc.Farthing służył w Królewskich Marines. Stacjonował w Afganistanie. Pewnego dnia zauważył dwa psy walczące ze sobą ku uciesze gawiedzi. Coś w nim pękło i bez wahania przerwał walkę. Jeden z psów podążył za nim i na stałe dołączył do oddziału marines. Paul nazwał go Nowzad, na cześć wsi, w której się spotkali.
Funkcjonariusze Matthew Reiss i Kristian Hanus błyskawicznie przybyli na miejsce wezwania - farmę Red Wing w spokojnym miasteczku Hilltown w Pensylwanii (USA). Ich oczom ukazał się przerażający widok.Stajnia stała w płomieniach, nad całą okolicą unosił się czarny dym. Matthew Reiss uruchomił służbową kamerę i pognał w kierunku płonących zabudowań.
Cały świat zawrzał z oburzenia, gdy do Sieci trafiło nagranie, ukazujące, jak trenerka Kim Reisner uderza pięścią konia, który nie chciał słuchać zawodniczki. Sprawa przybrała zaskakujący obrót. Głos zabrała gwiazda ekranu.To był straszny dzień dla młodej Niemki, Anniki Schelu. Startowała w pięcioboju na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Jedna z konkurencji polega na pokonywaniu przeszkód na koniu. Niestety, wylosowany przez Niemkę rumak imieniem Saint Boy nie chciał jej słuchać.
Słynna na cały świat Stadnina Koni w Janowie Podlaskim to echo przeszłości, o którym wspominają nasi dziadkowie. Istniejąca od 1817 najstarsza państwowa stadnina , specjalizująca się w koniach arabskich, kojarzyła się kiedyś z prestiżem i ogromnymi pieniędzmi, dziś jednak ponosi gigantyczne straty. Czy grozi jej bankructwo?Niegdyś do janowskiej stadniny zjeżdżali się miłośnicy koni arabskich z całego świata. Światowa sława hodowli przypada na koniec lat 50. Przełomowy moment w jej historii miał miejsce dopiero w 1980 roku, na aukcji, która wkrótce potem otrzymała nazwę "Pride of Poland". Wówczas doszło do sprzedaży pierwszego konia, którego cena przekroczyła 1 mln dolarów. Ogier nazywał się El Paso. Dziś Stadnina Koni, za sprawą ciągłej rotacji na stanowisku prezesa oraz problemów finansowych, zdaje się chylić ku upadkowi. Czy czasy jej świetności minęły bezpowrotnie?
Igrzyska Olimpijskie w Tokio dobiegły końca. Wspaniałe widowisko i święto sportu nie obyło się jednak bez zgrzytów. W ferworze rywalizacji ludzi zapomina się o zwierzętach, które stanowią równoważną część zespołów w niektórych konkurencjach. Skandaliczne zachowanie trenerki koni zostało uwiecznione na wideo.Pięciobój to konkurencja jeździecka. Wymaga od jeźdźca wykonania skoków przez przeszkody na zupełnie obcym koniu. To generuje nerwy i stres, który bywa rozładowywany w fatalny sposób.
Brawura, głupota, może jedno i drugie? Niesamowite nagranie ukazuje, jak kobieta podbiega do konia i uderza go w zad. Zwierzak nie czekał, by jej odpowiedzieć.Biały dzień, ruchliwa ulica w mieście Kingston w prowincji Ontario w Kanadzie. Konny policjant patroluje okolicę. Nagle dochodzi do niezwykłego zdarzenia.
Maciej Mikołajczyk postanowił przerwać milczenie w imieniu wszystkich pokrzywdzonych i wykorzystywanych zwierząt. Aktor apeluje do wszystkich osób udających się w góry, aby zrezygnowały z popularnej atrakcji turystycznej. Mowa o przejażdżkach wozami konnymi na trasie do Morskiego Oka.Maciej Mikołajczyk, którego wielu może kojarzyć z "Na Wspólnej", "Na dobre i na złe", czy "Ojciec Mateusz", w ostatnim czasie zyskał popularność dzięki roli w serialu "Wataha", gdzie wcielił się w postać Piotra „Rambo” Wójcika. Jak się okazuje, w czasie wolnym od gry w telewizji i teatrze, aktor para się także działalnością aktywistyczną.
Ciekawiło Was kiedyś, co się dzieje z końmi wyścigowymi, które już nie mogą się ścigać? Może przechodzą na emeryturę i pod opiekę wdzięcznego trenera, który zabiera je czasem na przejażdżki? Nic bardziej mylnego.Porażające śledztwo dziennikarzy BBC Panorama ujawniło, że tylko w ciągu ostatnich dwóch lat ponad 4 tys. koni wyścigowych z Irlandii i Wielkiej Brytanii trafiło do rzeźni. Co gorsza, zwierzęta zabijane są w nieprzepisowy sposób.
Tragedia w Azylu Nad Doliną Noteci wstrząsnęła internautami. Porażające zdjęcia ukazują pożar, szalejący wśród zabudowań. Choć nikomu nic się nie stało, zwierzęta są teraz bez dachu nad głową. Nowe fakty w sprawie budzą najgorsze podejrzenia.O nieszczęściu, jakie dotknęło Azyl Nad Doliną Noteci, pisaliśmy wczoraj. W przerażającym pożarze spłonęły zabudowania, w których dom znalazły schorowane i niepełnosprawne zwierzęta.
Azyl Nad Doliną Noteci to jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie dobrzy ludzie poświęcają się pomocy zabiedzonym, porzuconym, zaniedbanym i po prostu starym zwierzętom gospodarskim. Zapewniają im godne życie. Niestety, ośrodek dotknęła tragedia.Pożar wybuchł około północy i szalał przez wiele godzin. Aż dziesięć oddziałów straży pożarnej walczyło z żywiołem.
Ukazał się porażający raport organizacji World Animal Protection, ukazujący ogrom cierpień, jakie znosić muszą zwierzęta na całym świecie dla uciechy turystów. Koniecznie sprawdźcie, jakich "atrakcji" unikać, by nie odbywać wakacji kosztem zwierząt!Liczby opublikowane w raporcie "Checking Out of Cruelty" ("Wymeldowanie się z okrucieństwa") budzą przerażenie.
Działacze na rzecz ratowania zwierząt przeprowadzili interwencję na posesji pod Milczem, podczas której znaleźli konia w stanie skrajnego cierpienia. Zaniedbane zwierzę należało do byłego dyrektora wrocławskiego ZOO, któremu ponad dekadę temu udowodniono znęcanie się nad niedźwiedziem Mago. Antoni Gucwiński odpiera zarzuty aktywistów, twierdząc, że cała akcja jest „zwykłą rozróbą i chęcią zebrania pieniędzy na plecach Gucwińskich”.Antoni Gucwiński znany był swego czasu z programu TVP "Z kamerą wśród zwierząt", który zarażał miłością do przyrody oraz dziko żyjących zwierząt. Wraz ze swoją żoną Hanną sprawiał wrażenie zaangażowanego w ochronę i opiekę nad swoimi podopiecznymi. Czy były to tylko pozory?
Inspektorzy organizacji EKOSTRAŻ dokonali makabrycznego odkrycia na posesji pod Miliczem, na której znajdują się konie należące do byłego dyrektora wrocławskiego ZOO, Antoniego Gucwińskiego. Ich oczom ukazał się obraz ludzkiej znieczulicy i okrucieństwa wobec zwierząt, których przez lata nie dostrzegano na ekranach telewizorów. Kto nie pamięta programu "Z kamerą wśród zwierząt", który dziś ma już miano kultowego? Dzięki eksperckiej wiedzy i doświadczeniu Antoniego i Hanny Gucwińskich, w latach 1971-2002 miliony Polaków mogło poznać fascynujący świat zwierząt, który dotąd pozostawał nieznany. Dobra passa małżeństwa Gucwińskich została niespodziewanie przerwana, gdy ich karierę zniszczył głośny skandal związany ze znęcaniem się nad misiem Mago. Został za to prawomocnie skazany, lecz niedawna interwencja aktywistów z Wrocławia udowadnia, że niestety nie wyciągnął z tego jakichkolwiek wniosków.
Do stale rosnącego katalogu dziwności prosto z Rosji możemy dołączyć nietypowe zdarzenie, uwiecznione na Instagramie. Widać na nim śmiały wyczyn deskorolkarza, który zapewni mu sławę, choć chyba nie taką, jakiej by sobie życzył.Filmik ukazuje, jak grupa przechodniów stoi na ulicy w Sankt Petersburgu i rozmawia swobodnie. Jedna z kobiet trzyma z uzdę konia.
87-letni Patrick Saunders zdawał sobie sprawę, że jego czas powoli dobiega końca. Ciężko chory senior nie chciał zostawiać niedokończonych spraw, dlatego tuż przed śmiercią poprosił personel szpitala o spełnienie jego ostatniej woli. Nie mógł odejść z tego świata, nie pożegnawszy się ze swoim ulubionym zwierzęciem. Ludzie, którzy wiedzą, że niedługo odejdą, lubią zadbać o bieżące sprawy. 87-letni pacjent szpitala pogodził się z nadchodzącym wyrokiem i postanowił odejść z uśmiechem na ustach. Zanim jednak to uczynił, miał jedną ważną prośbę do pielęgniarek i lekarzy.
W centrum Krakowa rozegrały się sceny niczym z Dzikiego Zachodu. Chodzi o niedawny incydent z udziałem tzw. "dorożki widmo". Ulicami stolicy Małopolski przejechał rozpędzony powóz bez nadzoru woźnicy. Jak zauważają aktywiści na rzecz ochrony praw zwierząt, konie zaprzężone do pojazdu stwarzały zagrożenie dla siebie samych, jak i ludzi.W miniony poniedziałek, około godziny 9.45 konie samodzielnie ciągnące dorożkę przez ulicę Szpitalną zostały zaobserwowane przez strażników miejskich. Gdy zorientowali się, że nad końmi nikt nie panuje, natychmiast rzucili się za nimi, chcąc zapobiec wypadkowi.