Zygmunt Chajzer opublikował na Instagramie wpis z prośbą o pomoc. Ceniony polski dziennikarz znalazł suczkę błąkającą się w okolicach Wilanowa w Warszawie. Prezenter przejął się jej losem tak bardzo, że wszczął poszukiwania jej właściciela.Prezenter nie pozostał obojętny na los szwendającego się bez celu zwierzęcia. Zgadując, że najprawdopodobniej uciekło z domu, przyjął je pod własny dach i dzięki zasięgom na mediach społecznościowych, postanowił odnaleźć jego opiekuna.
Anna szukała psiaka do przygarnięcia. Znalazła ogłoszenie, ale na miejsce przybyła późno. Został już tylko jeden szczeniaczek - był mikroskopijny, ale uroczy.Niestety, właściciele poinformowali Annę, że z suczką coś jest nie tak. Nie rozwijała się prawidłowo. Stwierdzili również, że jeśli nie znajdą suczce domu, trzeba będzie ją uśpić.
Tydzień temu zakończyła się wędrówka Michała Janika w ramach akcji “Łapy w górę”. Czechowiczanin przeszedł Główny Szlak Sudecki oraz Główny Szlak Beskidzki, pokonując tym samym 1096 kilometrów. Wszystko to w szczytnym celu - aby znaleźć czworonogom ze schroniska kochające domy.Trasa ze Świeradowa Zdroju do Wołosatego to 1096 kilometrów przy 38 000 metrów przewyższenia. Michał Janik pokonał tę trasę, wspierając tym samym jedno ze śląskich schronisk.
Wakacje to niewątpliwie czas odpoczynku w gronie najbliższych. Ma on jednak swoją ciemną stronę. To również sezon na porzucanie zwierząt domowych. Tym razem właścicielka białej kotki przeszła samą siebie, żądając od weterynarza, by uśpił jej podopieczną. Powód doprowadził personel kliniki do szewskiej pasji. Porzucanie zwierząt przed wakacjami to problem, który wraca co roku. W wielu przypadkach okazuje się, że ukochany pupil, który dotąd uważany był za pełnoprawnego członka rodziny, wraz z wizją urlopu staje się utrapieniem i niechcianym balastem.
Pewna panna młoda nie spodziewała się tego, jaka niespodzianka czeka ją w dniu zawarcia związku małżeńskiego. W trakcie wygłaszania przysięg małżeńskich do kościoła wpadł niezapowiedziany gość, który we wspaniały sposób urozmaicił uroczystość. Czy istnieje coś gorszego, niż przerwany ślub? Okazuje się, że nagła zmiana w planach uroczystości nie zawsze wynika ze złych intencji i może mieć pozytywne strony. Niewątpliwie zaślubiny Matheusa i Marilli z brazylijskiego miasta Sao Paulo zapadną zaproszonym gościom na długie lata w pamięci.
Jak donosi zarząd Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt we Wrocławiu, późną nocą z 14 na 15 czerwca został skradziony ze schroniska jeden z czworonożnych podopiecznych. W komunikacie zaznaczono, że sprawcy doskonale wiedzieli, jak ominąć monitoring. Wrocławskie schronisko dla zwierząt przy ulicy Ślazowej zwraca się z prośbą o pomoc w ustaleniu pobytu psa, który został skradziony z placówki.
Wezwani na miejsce wolontariusze z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (oddział Kielce) wprost zdębieli, gdy ujrzeli, co dzieje się w jednym z gospodarstw w powiecie koneckim.To wyglądało jak prawdziwa psiarnia, ale powstała z przypadku i niechcący. Po obejściu plątało się 21 psów w stanie zaniedbania i niedożywienia. Pośród zwierząt stał gospodarz i rozkładał ręce.
Inspektorzy OTOZ Animals poinformowali o kolejnej kontroli ws. zaniedbanych zwierząt domowych. Tym razem pospieszyli z pomocą około 5-letniej suczce, która uwięziona była na zaledwie pół metrowej uwięzi. Jednakże, tym, co zszokowało ich najbardziej, była lekceważąca i wulgarna postawa właścicielki psa. Członkowie organizacji prozwierzęcych nie ustają w walce o zrywanie łańcuchów i zwracanie zwierzętom należytej wolności i swobody. Sądząc po dramatycznych wpisach publikowanych na mediach społecznościowych, każda interwencja kończącą się ratowaniem stworzenia w potrzebie, jest dla nich szczęściem na wagę złota. Tym razem odnieśli wielki sukces, oswobadzając z uwięzi niewielkich rozmiarów suczkę, której opiekunka nie miała sobie nic do zarzucenia.
Klacz Widetta rozpaczliwie potrzebuje pomocy. Dwoje ludzi chce uratować ją spod rzeźnickiego noża, ale nie zdoła tego zrobić bez pomocy internautów. Trwa zbiórka na uratowanie życia Widetty.Kamil Kowalski i jego dziewczyna, Alicja, od zawsze kochali konie. Alicja chce zostać behawiorystką zwierzęcą i zajmować się końmi na co dzień. Nadal czeka na swego pierwszego rumaka. Kiedy para dowiedziała się, że sąsiad planuje posłać piękną klacz do rzeźni, postanowiła działać.
Bezmyślność ludzka nie zna granic. Przekonali się o tym inspektorzy Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce z oddziału w Starogardzie Gdańskim, którzy stawili się w jednym z ogródków działkowych w miejscowości Gniew. Jak się okazało, mężczyzna wypoczywający wśród zieleni nie widział niczego zdrożnego w trzymaniu kociej rodziny w zamkniętej skrzyni. Cztery zwierzęta, a dokładniej kocia mama z trójką potomstwa, były zamknięte w drewnianej skrzyni. Właściciel z nieznanych bliżej przyczyn uniemożliwiał im swobodne wydostanie się na zewnątrz.
26-letnia Jill Castellano i jej chłopak Andrew Blinkinsop zdecydowali się na powiększenie swojej rodziny o czworonożnego przyjaciela. Para przeglądała oferty adopcyjne w sieci, aż natrafiła na ogłoszenie dotyczące niechcianego pitbulla. Widząc jego zdjęcia, niemal natychmiast postanowili go przygarnąć, chociaż nie znali o nim całej prawdy.Nazajutrz Jill i Andrew pojechali odwiedzić schronisko w Kalifornii, gdzie przebywał czworonóg. To była miłość od pierwszego wejrzenia! Para nie miała żadnych wątpliwości i całym sercem chciała, by psiak wrócił z nimi do domu. Nie spodziewała się jednak, że pracownicy schroniska będą próbowali ostrzec ich przed podjęciem ostatecznej decyzji.
Kazia i Tadzik. Nasi mali podopieczni to (szczęśliwie) żywy przykład na to, że niektórzy z nas rodzą się z już całkiem sporym bagażem… Kociaki pochodzą z ogródków działkowych z północy Wielkopolski. Ich krótkie, acz ciężkie życie trwa 8 miesiąc, z czego pierwsze 2 dzielnie spędziły razem na malutkiej, zapomnianej przez świat działce. Dookoła porzucone przedmioty, będące siedliskiem wszelkiego rodzaju glist, pcheł i pasożytów.
Każdego dnia po polskich miastach błąkają się koty, które z różnych przyczyn utraciły dom. Niektóre uciekły, inne zostały wypędzone, bo "źle się zachowywały". Czasem koty po kryjomu wywozi się poza miasto, bo opieka nad nimi stała się zbyt trudna lub kosztowna. Ich los bywa dramatyczny. Nie musi jednak taki być - bezpańskim kotom można pomóc.Jeśli pozbawione domu koty mają pecha, dziczeją i już nigdy nie znajdują domu ani ludzkiej rodziny. Jeśli dopisuje im szczęście, trafiają do miejsc takich jak warszawskie Schronisko Na Paluchu.
Każde dziecko potrzebuje uwagi i zdrowego przewodnictwa rodziców - tyczy się to również zwierząt. Niestety, osiem małych jeżyków zostało pozbawionych możliwości wychowywania się u boku swojej biologicznej mamy. Maluchy zostały osierocone i desperacko potrzebowały opieki. Na szczęście pracownicy ZOO wpadli na świetny pomysł, kto może je zaadoptować.Świat zwierząt naprawdę bywa okrutny. Potomstwo pozbawione matki zazwyczaj ma marne szanse na przetrwanie. Nie potrafi polować, a przez to nie jest w stanie zdobyć pożywienia. Co więcej, jest wystawione na ataki ze strony drapieżników. Pocieszeniem jest fakt, iż część zwierzęcych sierotek może liczyć na profesjonalną pomoc weterynarzy, pracowników ZOO i wolontariuszy.
Pewien mieszkaniec Malezji zauważył zdezorientowanego psa biegającego środkiem ulicy, który wyglądał jakby zgubił swoich właścicieli. Mężczyzna ruszył mu na pomoc. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, znalazł wiadomość przyczepioną do jego obroży. Treść listu obnażyła prawdę na temat pupila, która wstrząsnęła nim do głębi.Lionel Vytialingam opisał całą sytuację na portalu społecznościowym. Jak wspomina, tamtego pamiętnego dnia pakował zakupy do bagażnika samochodu, kiedy usłyszał dudniące klaksony. Odwrócił się i spostrzegł nietypowy ruch w pobliżu supermarketu. To właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczył suczkę Siggy.
Nie mogąc pogodzić się ze stratą ukochanego psa, Steve Greig udał się do lokalnego schroniska w celu wybrania kolejnego podopiecznego. Widok starszych i schorowanych zwierząt poruszył jego serca i skłonił go do podjęcia przełomowej decyzji, która zaskoczyła nawet samych pracowników placówki.Od najmłodszych lat mężczyzna z Denver w Stanach Zjednoczonych kochał i szanował zwierzęta. Co prawda dotychczas miał pod opieką wyłącznie niewielkiego pieska imieniem Wolfgang. W tamtym czasie sądził, że jeden pupil w zupełności mu wystarczy. Dziś uważa zupełnie inaczej.
Grinch, bo tak na imię otrzymał pies w momencie znalezienia był w opłakanym stanie. Jego skóra przypominała kamień. Pies bardziej wyglądał jak posąg, niż żywa istota. Osoby, które znalazły czworonoga nie były pewne, czy uda mu się przeżyć. Zaryzykowały. Zabrały go ze sobą, walcząc o jego życie. Zwierzak był bardzo nieszczęśliwy, nie okazywał żadnego entuzjazmu. Został zabrany do lecznicy, ponieważ jego stan wymagał natychmiastowej pomocy.
Karolina Korwin Piotrowska jest znaną polską dziennikarką telewizyjną i radiową oraz felietonistką. W życiu prywatnym - miłośniczką zwierząt. W jednym z ostatnich wpisów na mediach społecznościowych wyraziła krytykę wobec celebrytów, którzy coraz częściej kupują psie "hybrydy" i tym samym promują nieetyczne hodowle. Karolina Korwin Piotrowska całym sercem kocha psy i nie wyobraża sobie życia bez swoich podopiecznych. Pod jej opieką znajdują się aż trzy czworonogi rasy jack russell terier, których zdjęcia często publikowane są na Instagramie. Dziennikarka uważa jednak, że modne w ostatnim czasie zwierzęta "hybrydowe" cierpią wskutek ludzkiej próżności.
Pracownicy schroniska Washington County-Johnson przez 6 miesięcy zastanawiali się, dlaczego jeden z ich podopiecznych w ogóle się nie uśmiecha. Pies, który trafił do nich z ulicy cały czas miał smutną minę, w ogóle nie merdał ogonem. Obsługa robiła wszystko, co w ich mocy, aby rozweselić zwierzaka, jednak ten za nic nie chciał zacząć cieszyć się życiem. Wszystko zmieniło się, gdy zdjęcie psa trafiło do sieci. - Przez cały czas, kiedy był tutaj on był nieśmiały, bardzo zdystansowany... Wyglądało to tak, jakby nie miał osobowości - poiwedział Tammy Davis, dyrektor schroniska dla The Dodo. - On nie zachowywał się jak pies.
Suczka podeszła do aktywistów prosząc o pomoc. Razem ze swoim przyjacielem Hugo była bezpańska, co znacznie odcisnęło się na jej zdrowiu. Kiedy aktywiści ją zobaczyli z początku myśleli, że mają do czynienia z psim niedźwiedziem. Od razu zabrali psy do samochodu, aby im pomóc.Psy latami błąkały się po Rumunii. Były łagodne i delikatne, znały nawet kilka komend m.in. "podaj łapę".
Miał do dyspozycji mały kojec, który wypełniony był po brzegi odchodami. Spał w niewielkiej budzie, która nie zapewniała mu ochrony przed zimnem, a latem schronienia przed żarem. W jego wiaderku znajdowała się zielona woda, która zdecydowanie nie nadawała się do picia. W takich warunkach mieszkał pies w typie ttb, który został interwencyjnie odebrany.Zgłoszenie o psie wpłynęło do Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Wychudzony zwierzak miał mieszkać w złych warunkach w jednej z podkrakowskich miejscowości. Niestety, sygnał szybko potwierdził się.
Kilka miesięcy temu do centrum ratunkowego w Brisbane w Australii trafiła maleńka kotka w opłakanym stanie. Zwierzątko było najmniejsze i najsłabsze z rodzeństwa, choć od początku wykazywało silną wolą przetrwania. Aż trudno uwierzyć, że z pomocą nowych opiekunów przeszło nadzwyczajną metamorfozę!Trójkolorowy mruczek imieniem Lulu został zabrany do lecznicy dla zwierząt przez swoich poprzednich właścicieli. Od razu można było dostrzec, że jest wyraźnie zaniedbany i niedożywiony, jednak prawda na temat warunków, w jakich dotychczas żył, przeszło najśmielsze oczekiwania weterynarza.
Strażnicy Miejscy z Mysłowic (woj. śląskim) postanowili pomóc schroniskowemu psu. Zdecydowali się dać mu to, czego taki zwierzak najbardziej pragnie, czyli opiekę, miłość i szczęśliwy dom. Mundurowi postanowili adoptować zwierzaka. I tak od kilkunastu dni Herman uczy się na strażnika. Strażnicy adoptowali 5-letniego Hermana, który cudem został uratowany od śmierci głodowej. Teraz pies poznaje nowe miejsce, ludzi, z którymi będzie pracować, przygotowuje się też do zawodu.
Siostry wracały razem do domu skuterem, kiedy nagle jedna z nich zauważyła w rozpadającej się budzie porzuconego psa. Bezbronna suczka siedziała w swoim domku. Została porzucona przez ludzi, miała radzić sobie sama. Siostry nie mogły pozostawić zwierzaka na pewną śmierć.Pies był "kompletnie nagi", tylko na głowie miał odrobinę futra. Kiedy zobaczył obce osoby był przerażony, tym co może go spotkać. Ludzie bardzo go skrzywdzili, nie ufał im.
W Starej Hucie w gminie Kartuzy działała "pseudohodowla śmierci". Przybyli na miejsce aktywiści wraz z policją i lekarze weterynarii odkryli na miejscu skandaliczną prawdę. Zwierzęta były przetrzymywane w złych warunkach, niektóre żyły tylko po to, aby rodzić młode. Biznes kręcił się kosztem czworonogów. Na miejscu znaleziono ponad 120 martwych psów. - Szczęśliwie udało nam się uratować 139 psiaków, dla których pilnie potrzebujemy pomocy! Hodowcy, wykorzystując luki prawne i skrzętnie ukrywający prawdę prowadzili swój bardzo rentowny biznesik, aż do 27 kwietnia bieżącego roku - informują inspektorzy z OTOZ Animals.
Użytkownik Reddita o pseudonimie Klaanigan opublikował w sieci zdjęcia kociątka znalezionego przez jego mamę. Nowo narodzony mruczek został porzucony na ulicy, gdy padał deszcz. Przy brzuszku wciąż zwisała mu pępowina. Nie miałby najmniejszych szans na przetrwanie, gdyby nie rodzina o złotych sercach, która pojawiła się w samą porę.Klaanigan i jego mama spacerowali po okolicy, kiedy nagle ich oczom ukazał się łamiący serce widok. Niespełna tygodniowe maleństwo leżało na zimnym i mokrym betonie.
Kaja to urocza suczka, która wiele wycierpiała w swoim życiu. Choć właściciel znęcał się nad nią, gdy tylko miał zły dzień, ona wciąż kocha człowieka. Kaja wiele wycierpiała, ale pora odmienić jej los. - Zniszczona, upodlona wciąż widzi w człowieku dobro. kaja pilnie szuka domu - podano na Facebooku "Psom na Pomoc".
Bezpańskie zwierzęta i ich opiekunka znaleźli się w katastrofalnej sytuacji. Pani Sylwia, założycielka fundacji RUNA informuje, że pozostał zaledwie miesiąc, nim obecna siedziba azylu zostanie zlikwidowana. Wiadomość, która roznosi się po mediach społecznościowych jest dramatyczna. Czas ucieka, a pieniędzy na pomoc czworonożnym podopiecznym wciąż brakuje. Niebawem ponad 80 stworzeń może stracić swoją bezpieczną przystań - tak głosi komunikat opublikowany na mediach społecznościowych. Pani Sylwia, która poświęciła wszystko, by zajmować się chorymi i niechcianymi zwierzętami, sama znalazła się w potrzebie.