W ubiegły weekend po południu, dyżurny Stanowiska Kierowania Komendanta Powiatowego PSP dostał informacje o dość nietypowym problemie. Potrzebna była pomoc dla zwierzęcia, które wspięło się na drzewo, ale jak się okazało, nie jest w stanie z niego zejść. Nie byłoby w tym nic niesamowitego, gdyby nie fakt, że wcale nie chodziło o kota. Na miejscu szybko pojawili się pracownicy Straży Pożarnej. Czworonóg był uwięziony na wysokości dwudziestu metrów.
Okres wakacyjny z perspektywy zwierząt nie należy do najprzyjemniejszego momentu w roku. Wręcz przeciwnie. I wcale nie chodzi o wysokie temperatury. Pracownicy Schroniska dla Zwierząt w Zawierciu w swoich mediach społecznościowych piszą: “Nadchodzi najtrudniejszy czas dla naszych podopiecznych”. Niestety, w czasie tym ze zwiększoną ilością problemów borykają się wszystkie instytucje, których celem jest opieka nad porzuconymi czworonogami.Zachowanie wielu ludzi w sezonie urlopowym jest nie do zaakceptowania. Zarówno psy, jak i koty bardzo często traktowane są jak zużyte zabawki.
Pseudohodowle psów to zjawisko bardzo trudne do wytępienia. W oczach niektórych ludzi rozmnażanie czworonogów, cieszących się dużą popularnością to idealny sposób na zarabianie pieniędzy. Cierpienie niewinnych istot okazuje się nie być wystarczającym argumentem do zaprzestania tego typu biznesów. Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt (DIOZ) przeprowadził interwencje w miejscu określającym się mianem hodowli yorków. To, co aktywiści zastali na miejscu, zmroziło im krew w żyłach.Winni temu są nie tylko ci, którzy rozmnażają zwierzęta w niehumanitarny sposób. Równie okrutne jest kupowanie tanich psów z niesprawdzonych źródeł.
Jedną z najgorszych rzeczy, jaka może przydarzyć się domowemu pupilowi, jest choroba. Obecnie, na terenie Polski w ciągu kilku dni odnotowano co najmniej kilkanaście przypadków kotów, które nagle zaczęły mieć problemy oddechowo-neurologiczne. Objawy bardzo szybko się nasilają, a lekarze weterynarii nie wiedzą, jak temu zaradzić.Eksperci apelują o uważne przyglądanie się swoim zwierzakom. W razie potrzeby należy pilnie skonsultować dany przypadek ze specjalistą.
Obserwacje nowych gatunków na terenach, na których dotychczas nie występowały, nie zawsze są powodem do radości. Wręcz przeciwnie. Pojawianie się zwierząt, które nie powinny pojawiać się w danej lokalizacji może wyrządzić wiele szkód. Tak jest w przypadku ssaka należącego do rodziny psowatych, który coraz odważniej porusza się po terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego.To drapieżnik, który szczególnie chętnie poluje na małe gryzonie oraz ptaki gniazdujące na ziemi. Czy rzeczywiście jest powód, by martwić się o inne zwierzęta?
Zapewnienie zwierzętom gospodarskim odpowiedniego komfortu życia należy do obowiązków właściciela. Każdy osobnik powinien mieć czyste miejsce do odpoczynku oraz zapewniony dostęp do wody i paszy. Niestety, we wsi Gryszkańce znaleziono oborę, w której żadna z tych potrzeb nie została spełniona. We wnętrzu budynku znaleziono ciała zagłodzonych krów. Koszmar bydła musiał trwać miesiącami. Pomimo znacznego stopnia rozkładu ciał zwierząt, widać było, że za życia cierpiały z głodu. Ponadto umierały na uwięzi, przykute łańcuchami do boksów we własnych odchodach.
Brak odpowiedzialności za szczenięta urodzone przez właścicielskie suczki to problem istniejący od wielu lat. Niestety, ludzie, którzy nie czują się w obowiązku otoczenia opieką nowo narodzonych psów, często postanawiają je porzucić. Historia jednego miotu jest wyjątkowo drastyczna. Kilka dni temu, przy ruchliwej trasie w okolicach Radomia znaleziono aż dziesięć maleństw. Były tak młode, że śmierć z głodu lub wychłodzenia to była kwestia jedynie kilku godzin.
Przyrodnicy coraz częściej spotykają się ze zjawiskiem wyrzucania piskląt z gniazda bocianów. O ile wcześniej w takiej sytuacji zalecano po prostu włożyć małe z powrotem do legowiska, wytyczne się zmieniły. A to dlatego, że prawdopodobnie po odłożeniu pisklęcia do gniazda, rodzice ponownie je wyrzucą.Na północy Polski mamy problem z narastającym zjawiskiem wyrzucania małych bocianów z gniazd. Niektóre z nich wypadają przypadkiem, ale coraz więcej opuszcza gniazdo z inicjatywy rodziców. Pozbywają się w ten sposób słabszych jednostek, których nie opłaca im się wykarmiać.
Kiedy dostali informację o maltretowaniu psa przez jednego mieszkańca Żor, liczyli, że to pomyłka. Odpowiedzieli na zgłoszenie i gdy przyjechali na miejsce, ich oczom ukazał się straszny widok. Wychudzony, maltretowany czworonóg w typie yorka czekał na ich ratunek. Właściciel zrobił sobie z niego worek treningowy.Pies na oczach świadka został rzucony o kaloryfer. Mężczyzna nie okazywał skruchy. Zdecydowanie nie traktował go jak żywej istoty. Był dla niego tylko zabawką, workiem treningowym, na którym mógł się wyżyć. Zwierzę potrzebowało opieki medycznej, rozległe obrażenia utrudniały mu funkcjonowanie. Interwencja organizacji była dla niego jedyną nadzieją.
W myśl ustawy o gatunkach obcych szopy zaczęły być zwalczane z urzędu. Dziesiątki z nich czekała więc bezlitosna śmierć. Lekarz weterynarii Grzegorz Dziwak stwierdził jednak, że zasługują na bardziej humanitarne traktowanie. Stworzył dla nich azyl, w którym uratowane zwierzęta mogą cieszyć się życiem w przytulnych warunkach. Szop pracz nie cieszy się dobrą renomą. To gatunek inwazyjny, który nieustannie zwiększa swoją populację. Według Unii Europejskiej stwarza zagrożenie dla przyrody. Dlatego też nie powinien żyć na wolności, gdzie jego ofiarą mogą paść liczne gryzonie i cenne dla środowiska ptaki. Rozwiązaniem jest powstanie azylu, w którym osobniki, które już przyszły na świat, będą mogły godnie żyć.
Pracownicy Gdańskiego Ogrodu Zoologicznego zauważyli, że mieszkaniec jednej z klatek zniknął ze swojego terytorium. Niezwłocznie rozpoczęli poszukiwania pandki rudej, lecz finalnie okazało się, że sami nie będą w stanie sprowadzić jej z powrotem na wybieg. Do akcji musiały wkroczyć służby mundurowe.Ponzu, ponieważ tak nazywa się samiec pandki rudej, który wydostał się ze swojego wybiegu, ukrył się w miejscu, gdzie nikt z personelu nie był w stanie dostać się samodzielnie. Na szczęście z pomocą przybyli strażacy z wysięgnikiem. Dzięki niemu mogli dotrzeć do koron drzew.
Policjanci coraz częściej muszą mierzyć się z problematyką dotyczącą ochrony zwierząt, w tym z kwestiami obejmującymi interwencyjny odbiór zwierzęcia spod opieki nieodpowiedzialnych właścicieli. Tym razem jednak do ich zadań należało zabezpieczenie egzotycznej papugi. Zwierzę samo zapukało w szybę, domagając się pomocy. Okazuje się, że to nie pierwszy taki wyczyn ptasiego uciekiniera.Nietypowa interwencja policjantów z Poddębic miała miejsce 13 czerwca w Siedlątkowie. Do okna domu jednorodzinnego desperacko dobijała się przestraszona papuga. “Jej wygląd wskazywał na to, że jest wycieńczona” - informuje sierż. Alicja Bartczak.
Za oknem piękna pogoda, ciepło dopisuje. Chociaż to dobre warunki na wypoczynek, trzeba pamiętać, że upały mogą zagrażać życiu i zdrowiu. Temat jest szeroko znany, a jednak śmiertelne wypadki nadal się zdarzają. Zobacz, jak postępować w przypadku, kiedy zobaczysz, że życie dziecka lub pupila jest zagrożone.Jak co roku policjanci i media apelują, żeby pod żadnym pozorem nie zostawiać dzieci ani zwierząt samych w rozgrzanym aucie. Jeśli natkniesz się na taki pojazd, ważna jest pilna reakcja. Jeśli będziesz wiedział, jak postąpić, możesz uratować komuś życie.
Bartosz Żukowski to aktor, który szerszej publice dał się poznać głównie poprzez rolę Waldka Kiepskiego w hitowym serialu Polsatu “Świat według Kiepskich”, jednakże na swoim koncie ma również role w innych produkcjach. Występuje też na deskach teatrów. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, czym zajmuje się po godzinach. Artysta od lat angażuje się w pomoc zwierzętom i staje w obronie tych, którzy nie mogą się bronić sami.Odtwórca roli Waldka ze “Świata według Kiepskich” zdradził, że aktorstwo to nie wszystko, czym zajmuje się na co dzień. Na przestrzeni lat brał udział w akcjach promujących adopcję psów ze schronisk. Z kolei w jednym z wywiadów wyznał, że nie straszne mu smród, bród i odchody, gdy w grę wchodzi ratowanie najbardziej potrzebujących stworzeń.
Pracownica Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt EKOSTRAŻ z Wrocławia rozpoczęła dzień zaskakującym znaleziskiem. Zupełnie przypadkiem, podczas rutynowych czynności porządkowych natknęła się na plastikowy worek. Zwrócił jej uwagę, bo leżał w miejscu, w którym nie powinno go być. Okazało się, że to, co jest w środku, w żadnym stopniu nie przypomina śmieci. Wręcz przeciwnie, uwięziona w nim była żywa istota.Zwierzęta podrzucane pod siedziby jednostek zajmujących się ratowaniem stworzeń w potrzebie nie są niestety nagminnym zjawiskiem. Jednak ten przypadek mógł skończyć się bardzo tragicznie.
Nazwali ją Trzecia, bo do handlarza przyjechała z dwoma końmi, których nie udało się uratować. Zwiedziła pół świata, urodziła gromadkę źrebiąt, których nie dane było jej wychować. Była krzywdzona przez ludzi, zmuszano ją do ciągnięcia sań i bryczek. Do Polski przybyła, żeby zginąć. Handlarz postawił im ultimatum – albo zapłacą, albo koń trafi do rzeźni. To znana Fundacji Centaurus praktyka. Zadatek już zapłacili. W krótkim czasie muszą zebrać jeszcze 5 tysięcy złotych, żeby pokryć koszty odkupienia konia. Zegar tyka, a zwierząt, które potrzebują pomocy jest wiele. Chociaż kwota nie jest zawrotna, jako mała fundacja muszą wybierać, które zwierzęta ocalić, a które będą skazane na śmierć.
Wiele ludzi nie wie, że na terenie Polski naturalnie występującym gatunkiem jest chomik europejski (Cricetus cricetus). Niestety, populacja tego gatunku zmniejsza się w zastraszającym tempie. Główną przyczyną tej sytuacji jesteśmy my, ludzie. Największym zagrożeniem dla małych zwierząt są nie tylko samochody. Równie niebezpieczne okazują się być kolizje rowerowe. Dowodem tego jest martwy chomik znaleziony w okolicach ścieżki w Lublinie.Chomiki należą do bardzo sprytnych, a zarazem płochliwych gryzoni. Dlatego mało kto ma okazje podziwiać te piękne zwierzęta na wolności. Pomimo swojej zwinności okazuje się, że nie zawsze udaje im się umknąć przed jednośladami nieostrożnych rowerzystów.
Z informacji inspektorów Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt wynika, że dwudziestokilkuletni wojskowy nie zamierzał ratować należących do niego zwierząt. Aż trudno uwierzyć w to, że młoda osoba patrzyła na cierpienie psów w typie labradorów, nie podejmując żadnego działania. Jeden z nich miał okropnie poranioną szyję od wrastającej obroży, natomiast drugi cierpi z powodu ogromnego guza w pyszczku. Choć wydawać by się mogło, że młodzi ludzi są bardziej obowiązkowi w kwestii opieki nad zwierzętami, niestety ten przypadek ukazał, że nie zawsze tak jest. Jedna z ostatnich interwencji, którą w social mediach pokazali inspektorzy z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt, mocno chwyta za serce nie tylko miłośników czworonogów.
Facebookowy profil Nadleśnictaa Baligród to prawdziwa skarbnica wiedzy dla wszystkich miłośników flory i fauny. Leśnicy dbają o to, aby ich odbiorcy nie mogli narzekać na nudę. Tym razem pokazali, jak wygląda “bieszczadzki smok”. Te zwierzęta będą teraz coraz częściej pojawiały się na jezdni, dlatego warto zachować szczególną ostrożność.W komentarzach pod wpisem na facebookowym profilu Nadleśnictwa Baligród opublikowano zdjęcie mieszkańca tamtejszych rejonów. Leśnicy przy okazji poruszyli również bardzo ważną kwestię odnośnie poruszania się samochodami po drogach, gdzie stworzenia te mogą występować.
Niedawno Iga Świątek po raz trzeci sięgnęła po wygraną w prestiżowym turnieju Rolanda Garrosa. Utalentowana polska tenisistka jest na ustach wszystkich miłośników sportu na całym świecie. Zupełnie nie ma się co dziwić, bo kolejne sukcesy, jakie osiąga w swojej karierze, tylko potwierdzają jej wielki talent. Okazuje się, że motorem napędowym do działania jest miłość do zwierząt, a zwłaszcza kotów.Choć Iga Świątek nie ucieka od rozmów z dziennikarzami, a nawet sama chętnie wdaje się w dyskusje z internautami w swoich social mediach, znacznie częściej zamykają się one w tematyce sportowej. Okazuje się jednak, że tenisistka opowiedziała o wyjątkowym członku rodziny, który totalnie skradł jej serce. Tego mogą o niej nie wiedzieć nawet najwierniejsi fani.
Psy współpracujące z policją niejednokrotnie udowadniały, że świetnie radzą sobie na służbie. W zależności od wyszkolenia zajmują się konkretnymi zadaniami. Kałam to czworonożny funkcjonariusz ze Szczecina. Kolejny raz udowodnił, że jego pomoc jest niezbędna.Czworonogi pełniące służbę w policji są szkolone między innymi pod kątem tropienia, patrolowania, wyszukiwania śladów narkotyków oraz do pracy w miejscach katastrof. Już nie jeden raz te mądre zwierzęta przyczyniły się do uratowania komuś życia. Podobnie było i w tym przypadku, gdy zaginął starszy mężczyzna.
Malutki, ledwo żywy szop pojawił się na ganku domu. Był odwodniony i skrajnie wychudzony. Można było policzyć mu wszystkie żebra. Bez pomocy nie przeżyłby do rana. Przedstawiciele Ekostraży nie mają wątpliwości, że jego mama padła ofiarą człowieka. Mimo silnego osłabienia, już nawiązał pierwszą przyjaźń z przedstawicielem innego gatunku.Na ganku domu pod Niemczą w województwie dolnośląskim pojawił się mały szop. Właściciel budynku natychmiast zadzwonił po Ekostraż. Zwierzę było w dramatycznym stanie. Wolontariusze musieli zawalczyć o jego życie.
Pod opiekę Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt trafił kot w bardzo ciężkim stanie. Niestety to kolejny przypadek, kiedy niewinne zwierzę pada ofiarą przemocy człowieka. W tym przypadku oprawca najprawdopodobniej był pod wpływem alkoholu. Walka o jego życie trwa, jednak zdecydowanie nie będzie łatwa.Zdajemy sobie sprawę, że widok tego kota, którego starszy mężczyzna wyrzucił z trzeciego piętra, poruszy nie tylko wielbicieli mruczków. Zwierzę nabawiło się okropnych obrażeń, a sposób, w jaki miał się tłumaczyć jego właściciel, w żadnym wypadku nie daje mu przyzwolenia na takie traktowanie niewinnej istoty.
Sebastian Karpiel-Bułecka pokazał, jaką budę przygotowano dla psa mieszkającego na Podhalu. Po zdjęciach, które piosenkarz opublikował w swoich social mediach, internauci ocenili, że czworonóg żyje w karygodnych warunkach. Nie trzeba było czekać długo na reakcję zarówno ze strony internetowej społeczności, jak i organizacji pro-zwierzęcych.Nie od dziś organizacje działające w obronie praw zwierząt apelują o zaprzestanie przetrzymywania psów na łańcuchach. Niestety wciąż trafiają się nieodpowiedzialni opiekunowie, którzy nic nie robią sobie z cierpienia czworonogów i ograniczania im życia, czym niewątpliwie jest funkcjonowanie na kilkumetrowej uwięzi. Okazuje się, że w podobny sposób traktuje się zwierzęta na południu Polski, czemu przyklaskuje Sebastian Karpiel-Bułecka.
Co prawda obecność dzikich zwierząt w lesie nie powinna nikogo dziwić, jednak turyści, którzy w ostatnim czasie pokonywali szlak prowadzący do Morskiego Oka, stanęli jak wryci. Całą sytuację udało się uwiecznić jednej z tiktokerek, która akurat była obecna na miejscu.Jakiś czas temu wspominaliśmy o uroczych niedźwiadkach, które pojawiły się w Dolinie Kościeliskiej. Ich zdjęcie, które udostępniła w sieci turystka, cieszyło się dużym zainteresowaniem wśród internautów. Teraz sytuacja się powtórzyła, choć tym razem miała miejsce na szlaku prowadzącym do najpopularniejszego jeziora w Tatrach.
Opolskie Centrum Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt "Avi" w swoich social mediach podzieliło się historią i drastycznymi zdjęciami, potrąconej przez samochód, ciężarnej sarny. Uderzenie było tak mocne, że zwierzę wylądowało w rowie. Jednak siła spowodowała, że rozerwały się jego powłoki brzuszne, a na drogę wypadły dwa maluchy.Sprawcy oddalili się z miejsca zdarzenia, jednak los zwierząt nie pozostał obojętny nadjeżdżającym rowerzystom. Ostrzegamy, że zdjęcia załączone do artykułu zdecydowanie nie nadają się dla osób szczególnie wrażliwych na krzywdę zwierząt oraz drastyczne sceny.
Problem umęczonych koni, które pokonują trasę na Morskie Oko z bryczkami załadowanymi turystami, powraca co sezon jak bumerang. Choć wiele organizacji pro-zwierzęcych walczy o poprawę ich losu, osób chętnych na przejażdżki wciąż nie brakuje. Redaktorka Interii wybrała się w góry, aby spytać turystów, co sprawia, że decydują się na skorzystanie z oferty fiakrów. Niektóre odpowiedzi sprawiają, że można złapać się za głowę.Niejednokrotnie odpowiednie instytucje przeprowadziły już badania, z których jasno wynikało, że koniec ciągnące bryczki są przeciążane. Wręcz odwrotnie sprawę przedstawiają właściciele zwierząt, a nawet Tatrzański Park Narodowy.
Turyści w Tatrach mieli ostatnio okazję na niecodzienne spotkanie z mieszkańcami tamtejszych lasów. Na drodze w Dolinie Kościeliskiej pojawiły się młode niedźwiedzie. Nie wszyscy zdawali sobie sprawę, że całej sytuacji z odległości przygląda się ktoś jeszcze.Choć młode niedźwiadki ze zdjęcia są niewątpliwie bardzo urocze, nie można zapominać, że wciąż pozostają dzikimi zwierzętami. Wszystko wskazuje na to, że udostępnione zdjęcia zostały wykonane z bezpiecznej odległości i ani ludzie, ani mieszkańcy lasu nie poczuli się zagrożeni.