Dostali bajoński rachunek za leczenie psów. Musiała interweniować policja
Psy należące do Pani Magdy i Pana Tomasza zachorowały na parwowirozę , znaną także pod nazwą psi tyfus. Nieleczona choroba prowadzi do ogromnych spustoszeń w organizmie zwierzęcia, dlatego właściciele niezwłocznie skierowali swoich podopiecznych do szpitala zakaźnego. Po odbytym leczeniu otrzymali trzy faktury na łączną kwotę 28 tysięcy złotych. Kiedy nie zgodzili się na zapłatę, klinika zatrzymała zwierzęta „jako zabezpieczenie długu”. Interweniowała policja.
Psy zachorowały na psi tyfus
Wielu właścicieli zwierząt jest gotowych poświęcić niemal wszystko, byleby tylko ratować swoich czworonożnych przyjaciół i powstrzymać chorobę . Zjeżdżają pół Polski, by skonsultować dolegliwości pupili z najlepszymi ekspertami w kraju i zostawiają w klinikach weterynaryjnych astronomiczne sumy za leczenie podopiecznych. Boleśnie przekonali się o tym opiekunowie pięciu psów rasy american bully - Pani Magda i Pan Tomasz z Piaseczna.
Pod opieką małżeństwa znajduje się troje szczeniąt oraz dwie dorosłe suczki. Na początku lutego właściciele zauważyli niepokojące objawy u swoich podopiecznych, dlatego zawieźli maluchy do lecznicy w powiecie piaseczyńskim. Badania na choroby zakaźne potwierdziły początkowe przypuszczenia — dwa z trzech szczeniąt miały pozytywny wynik testu na parwowirozę. To wysoce zaraźliwa choroba wirusowa, która jest szczególnie groźna dla młodych zwierząt i niestety często kończy się ich śmiercią.
Wizja straty czworonożnych członków rodziny sprawiła, że pieniądze nie grały roli. 13 lutego małżeństwo zgodziło się na skierowanie psów do szpitala zakaźnego i odebrało fakturę na umówioną kwotę. Jak informują dziennikarze z TVN Warszawa, według właścicieli zwierząt lecznica poinformowała, że koszt leczenia trzech szczeniaków z pobytem w klinice wyniesie sześć tysięcy złotych. Jakież było zdziwienie Pani Magdy i Pana Tomasza, kiedy suma do zapłaty wzrosła prawie pięciokrotnie.
Dostali nie jedną, a trzy faktury za leczenie zwierząt. Rachunek zszokował właścicieli psów
Po dwóch dniach od przyjęcia szczeniąt do szpitala zakaźnego małżeństwo odebrało jednego z maluchów, który szczęśliwie nie został zarażony parwowirozą. Cały i zdrowy wrócił do domu, wyczekując powrotu swojego rodzeństwa. Niestety kilka dni później do kliniki trafiły dorosłe suczki — Balbina i Luna, należące do pani Magdy i pana Tomasza, które także zachorowały.
— Poinformowano nas, że koszt leczenia to 400 zł za dzień pobytu w lecznicy. Gdy wróciłem do domu, jeszcze tego samego dnia odebrałem wiadomość z fakturą na kwotę 17 tys. zł. Z poprzednią, to było w sumie 23 tys. zł — opowiada w rozmowie z TVN Warszawa pan Tomasz.
18 lutego, czyli po pięciu dniach pobytu w szpitalu, szczenięta wróciły pod opiekę właścicieli, a w klinice zostały wyłącznie dorosłe suczki. W międzyczasie zaostrzał się spór na linii klinika-właściciele psów. Pani Magda i Pan Tomasz próbowali dojść do porozumienia z lekarzami weterynarii w sprawie uregulowania należności i opiekę nad Balbiną i Luną, niemniej nie otrzymali wyjaśnień, skąd wzięła się tak wysoka kwota do spłacenia. Jak podkreśla Pan Tomasz, nie przekazano im również karty informacyjnej z leczenia szczeniąt.
21 lutego opiekunowie zwierząt otrzymali niepokojącą wiadomość od kliniki dot. stanu zdrowia jednej z suczek:
Stan Balbiny się pogarsza, ma liczne obrzęki na ciele! (…) Czynności medyczne inne niż podtrzymujące życie są wstrzymane do czasu zapłaty długu i zaliczki na kolejne leczenie. Jest niestety możliwość, że bez tych czynności pies nie przeżyje. Mamy ok. 2-3 godz.
Tego samego dnia małżeństwu przesłano trzecią już fakturę do opłacenia. Łączna suma za leczenie wszystkich psów opiewała na kwotę 28 tysięcy złotych. To przelało czarę goryczy.
Psy "zostały w klinice jako zabezpieczenie długu"
24 lutego Pan Tomasz złożył zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w Komendzie Powiatowej Policji w Piasecznie. Trzy dni później stawił się w klinice weterynaryjnej w asyście funkcjonariuszy, aby odebrać Balbinę i Lunę. Lekarze weterynarii odmówili wydania psów, informując, że suczki zostają w klinice “jako zabezpieczenie długu”. Nazajutrz suczki wreszcie zostały oddane pod opiekę właścicieli. Pan Tomasz natychmiast przewiózł je do kliniki w Żyrardowie. W ocenie tamtejszych lekarzy zwierzęta były w bardzo złym stanie.
Pies wylękniony, stan zwierzęcia średni, zwierzę wychudzone, wystają kości miednicy oraz żebra. Zapach jest odrzucający. Brak historii leczenia - głosiła notatka dot. Balbiny w karcie informacyjnej z wizyty. Zdrowie Luny podsumowano w podobny sposób.
Na przełomie lutego i marca Pan Tomasz przelał na konto kliniki 15 tysięcy złotych, czyli ponad połowę należności, jaką zażądała lecznica za opiekę weterynaryjną.
Dziennikarze TVN Warszawa zwrócili się do rzecznika kliniki z prośbą o wyjaśnienie kosztów leczenia zwierząt. Pełnomocnik lecznicy Ksawery Kurski potwierdził, że podjęto kroki prawne i ze względu na toczące się postępowanie odmówił udzielenia szczegółowego komentarza w tej sprawie. Zwrócił jednak uwagę na brak świadomości właścicieli zwierząt w kwestii cen za świadczone usługi weterynaryjne, zwłaszcza w przypadku klinik całodobowych.
Klienci często nie rozumieją wysokości stawek, przyzwyczajeni do obsługi medycznej finansowanej przez publicznego płatnika – jak NFZ - przekazał TVN pełnomocnik lecznicy Ksawery Kurski.
Sprawą zajmuje się prokuratura, bowiem istnieje podejrzenie, że zwierzęta zostały bezprawnie zatrzymane na poczet uregulowania należności i nie otrzymały leczenia lub leczenie to przerwano. Właściciele podtrzymują, że nie udzielono im informacji o przewidywanych kosztach leczenia psów, ani nie wyjaśniono, z czego one wynikają. Aspirat sztabowa Magdalena Gąsowska z policji w Piasecznie zauważa, że w ciągu ostatnich dwóch latach w lecznicy policjanci interweniowali dwa razy: 24 lutego oraz w innej sprawie 1 listopada 2023 roku.
Źródło: TVN Warszawa