Poskarżyła się na strażników miejskich i dostała rykoszetem. Przykre, co kazali jej zrobić z kotem
Pani Joanna z Piaseczna uratowała bezdomnego kota, lecz nie mogła przygarnąć zwierzęcia na stałe. O pomoc w zabezpieczeniu kota poprosiła Straż Miejską. Zachowanie funkcjonariuszy, którzy przyszli do jej mieszkania w celu przeprowadzenia interwencji, bardzo ją zaskoczyło. Przedstawiciele organów państwowych mieli zasugerować, aby kobieta postąpiła w ryzykowny sposób i wystawiła zwierzę na niebezpieczeństwo. W odpowiedzi na skargę złożoną przez panią Joannę władze miasta postanowiły zamieść sprawę pod dywan.
Pani Joanna Uuratowała bezdomnego kota przed cierpieniem na ulicy. O pomoc poprosiła Straż Miejską
W grudniu 2023 roku mieszkająca w Piasecznie pani Joanna natknęła się na czarnego kocura przy ulicy Czajewicza, który potrzebował pomocy. Przyszło mu przeżyć pierwszą zimę w życiu i to w dodatku wtedy, kiedy pojawiły się tak silne mrozy. Z uwagi na niskie temperatury oraz niepokojący stan zdrowia zwierzęcia kobieta postanowiła wziąć go ze sobą do pracy. Tam zabezpieczone zwierzę spędziło kilka godzin.
Po zakończonej pracy kobieta zabrała kota do lekarza weterynarii. Specjalista sprawdził, czy kocur jest zachipowany. Niestety, nie był, przez co szybkie ustalenie tożsamości jego opiekuna nie było możliwe. Ponadto zwierzę wymagało leczenia, za które osoba ratująca je zapłaciła z własnej kieszeni .
To był dopiero początek problemów. O historii czarnego kocura opowiedziano na łamach Przeglądu Piaseczyńskiego. Okazało się, że mundurowi, którzy przynajmniej w teorii powinni pomóc w zabezpieczaniu bezdomnych zwierząt, nie mieli najmniejszego zamiaru tego uczynić . Co więcej, zasugerowali, aby pani Joanna postąpiła w sposób, który pośrednio skazałby kota na cierpienie.
Strażnicy miejscy nie zamierzali zabezpieczyć bezdomnego kota. Sugerowali, by go wypuścić na dwór
Pani Joanna opublikowała w mediach społecznościowych post informujący o tym, że czarny kocur jest pod jej opieką i poszukiwani są jego właściciele . Dni mijały, a nikt nie zgłaszał się po zwierzaka. Piastek, jak później nazwano zwierzaka, wydawał się być oswojony, w związku z czym można przypuszczać, że prawdopodobnie miał wcześniej kontakt z ludźmi. Jego tymczasowa opiekunka nie mogła pozwolić sobie na zatrzymanie zwierzęcia. Jej pupil, inny kot, nie zaakceptował niespodziewanego gościa, dlatego podjęła decyzję o powiadomieniu Straży Miejskiej.
Zaalarmowani pracownicy służb mundurowych stawili się pod wskazanym adresem. Pomimo dowodów przedstawionych przez panią Joannę, które wskazywało na to, że zaopiekowała się bezdomnym, chorym zwierzęciem, na początku zarzucili jej, że chce pozbyć się własnego zwierzaka . Następnie zasugerowali, że to kot wolnożyjący, w związku z czym kobieta powinna wypuścić go tam, gdzie go znalazła.
Pani Joanna nie wierzyła własnym uszom i nie zamierzała odpuszczać. Uważała, że strażnicy miejscy nie działali zgodnie z prawem, dlatego niebawem poinformowała o zaistniałej sytuacji wydział środowiska Urzędu Miasta i Gminy Piaseczno. W związku z wpłynięciem zawiadomienia do mieszkania pani Joanny ponownie przyjechał strażnik miejski. Była to jednak inna osoba niż poprzednio. Tak kobieta relacjonuje tę wizytę:
Po wysłuchaniu mnie i „oględzinach kota” uznał, że zwierzę jest oswojone i powinno trafić do schroniska, co w końcu nastąpiło .
Władze miasta postanowiły zamieść sprawę pod dywan. Ratowniczce zarzucono "zagrożenie epidemiologiczne"
Mimo że ostatecznie zwierzę otrzymało stosowną pomoc, aktywistka postanowiła złożyć skargę do burmistrza na strażników miejskich , którzy jako pierwsi zareagowali na jej zgłoszenie. Miała nadzieję, że dzięki takiej reakcji władze miasta wyciągną stosowne wnioski i wdrożą działania dążące do wyeliminowania tego typu incydentów. Tak się jednak nie stało.
Pan kazał mi wypuścić chore, niekastrowane zwierzę na wolność, co jest nieludzkie, ale przede wszystkim niezgodne z ustawą o ochronie zwierząt artykuł 11a - opowiedziała pani Joanna.
Ku zaskoczeniu pani Joanny, jej skargę uznano za bezzasadną . Władze miasta w postępowaniu wyjaśniającym zupełnie pominęły pierwszą wizytę strażników miejskich. Zamiast tego podkreślili, że łapanie bezdomnych zwierząt należy do obowiązków gminy, a osoby prywatne dopuszczające się tego typu czynności stwarzają w ten sposób wiele potencjalnych zagrożeń, w tym m.in. epidemiologiczne . Ta historia jest doskonałym przykładem na to, że system mający na celu ochronę zdrowia i życia bezdomnych zwierząt żyjących na terenie Polski nie działa i najwyższa pora na gruntowne zmiany.
Źródło: przegladpiaseczynski.pl