Znieczulica poraziła inspektorów. Mała suczka przechylała się do przodu, guz był większy od jej głowy
Inspektorki Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami na zwierzę natknęły się przypadkiem. Miały przeprowadzić interwencję na podkrakowskiej wsi. Było tam bowiem zwierzę z raną na ogonie, które pilnie potrzebowało ich pomocy. Los jednak postawił na ich drodze Kaję. Kiedy podjeżdżały pod wskazany adres, po drugiej stronie ulicy zobaczyły suczkę, z szyi której wyrastał ogromny guz. Chociaż miały w tym czasie inną interwencję, nie mogły tego zignorować.
Joanna i Beata, inspektorki Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (KTOZ), zatrzymały się przy domu, z którego wyszła zaniedbana sunia. Znalazły jej właściciela i kiedy zadały mu szereg pytań dotyczących zwierzęcia, osłupiały. Tę interwencję zapamiętają na długo. Nie sposób zapomnieć takiej znieczulicy.
Guz był większy od jej głowy. "Dopiero co się taki zrobił"
– To był normalny dzień interwencji. Nic nie zapowiadało emocji, jakie będą towarzyszyć nam pod koniec dnia – relacjonują inspektorki KTOZ, Joanna i Beata.
Jechały właśnie na interwencję do podkrakowskiej wsi, gdzie miały pomóc zwierzęciu ze zranionym ogonem. Po drodze jednak natknęły się na druzgocący widok. Po drugiej stronie ulicy zobaczyły psa z ogromną naroślą na szyi. Guz był większy od jego głowy.
Postanowiły znaleźć właściciela i spytać o leczenie zwierzęcia. W domu, z którego wyszedł czworonóg, znaleźli starszego mężczyznę, który potwierdził, że to jego pies. Kiedy inspektorki spytały, czy zwierzę jest leczone, właściciel odparł, że nie, bo nie stać go na leczenie. Zresztą, jak powiedział, “on sam jest po operacji i jego nikt nie żałuje”.
– Według jego słów, pies ma 16 lat i szkoda im było poddawać go operacji, bo lekarz podobno stwierdził, że są małe szanse na przeżycie zabiegu.
Pies nie posiadał żadnych dokumentów od weterynarza ani obowiązkowych szczepień. Kobiety nie dowierzały, że mężczyzna znajduje się w na tyle złej sytuacji finansowej, żeby nie mógł poddać psa leczeniu. O ile w swojej pracy spotykały takie przypadki, właściciel nie brzmiał, jakby chciał ulżyć psu w cierpieniu. Chciały wiedzieć, od kiedy zwierzę ma utrudniającego normalne funkcjonowanie guza. Kiedy usłyszały odpowiedź, osłupiały.
– Pan odrzekł, że dopiero co się taki zrobił… Bo jeszcze w tym roku suka miała przecież szczenięta i było ok.
Trafiwszy na tak oporną jednostkę, inspektorki wiedziały, że nie mają innego wyjścia. Postanowiły odebrać psa właścicielowi. Myślały, że obędzie się bez dramatów – mężczyzna dobrowolnie zrzekł się praw do zwierzęcia.
Jak długo pies może zostać sam w domu? Behawiorysta zwierząt stawia sprawę jasno: krócej niż myśliszKiedy już miały odjechać z sunią, zaatakowała je agresywna kobieta
– Przez cały czas trwania interwencji z głębi podwórka dobiegał głos bardzo agresywnego mężczyzny, który nie dość, że nam ubliżał, to jeszcze groził – piszą inspektorki, zapowiadając nadchodzące tarapaty.
Sunia została umieszczona w klatce i ułożona na tylnym siedzeniu samochodu. Kiedy inspektorki miały odjechać w miejsce, do którego docelowo jechały, podeszła do nich kobieta. Agresywnie oświadczyła, że musi z nimi porozmawiać. Jej cel był jednak inny.
Nagle otworzyła drzwi auta i zaczęła mocować się z drzwiami klatki. Próbowała wyciągnąć chorą sunię, w czym przeszkodziła inspektorka. Agresywna kobieta zaczęła się z nią szarpać. Powiedziała, że i tak wypuści psa. Joanna i Beata usłyszały, że tylko podają się pod inspektorów i próbują ukraść zwierzę. Inspektorki zadzwoniły po policję.
Agresywna kobieta nie dawała im jednak spokoju i wydzwaniała do KTOZ, wygrażając się. W końcu odeszła, a patrol policji został odwołany. Chociaż udawała zatroskaną sąsiadkę, okazało się, że była córką starszego mężczyzny, który podawał się za właściciela psa.
"Kaja już jest po operacji i ma się świetnie"
W Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Krakowie, gdzie została zabrana, sunia była pod opieką lekarza. Specjalista określił jej wiek na 8-10 lat. Została poddana badaniom lekarskim i obdukcji.
Chirurdzy zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby pozbyć się przeszkadzającego w funkcjonowaniu guza. Na szczęście im się to udało, a pies może cieszyć się pełną życia po straceniu balastu, którym była lita masa.
– Od samego początku pobytu w schronisku dała się poznać jako niezwykle sympatyczny i miziasty psiak. Głaskanie uwielbia i potrafi o nie się dopraszać – pisze KTOZ na Facebooku.
Kaja przebyła operację usunięcia guza i ma się świetnie. Nadal przebywa w krakowskim schronisku, ale po okresie rekonwalescencji będzie szukała nowego domu.
Jej oprawcom założono sprawę o znęcanie się. Na ciąg dalszy trzeba więc poczekać. Inspektorzy KTOZ nadal nie mogą się nadziwić, że żaden z sąsiadów nie interweniował, widząc cierpienie Kai.
Źródło: Facebook