Policjanci otworzyli bagażnik, personel schroniska zamarł. Ten godny politowania widok ich poruszył
Na zewnątrz zima w pełni, a mróz, śnieg i przenikliwy chłód to ryzyko wpisane w wyjścia z ocieplanych pomieszczeń. Ostatnie akcje w schroniskach dla bezpańskich zwierząt przyniosły pracownikom wiele radości. Psy i koty choć na chwilę znalazły bezpieczne schronienie w domach tymczasowych opiekunów. To jednak nie oznacza, że miejsc dawnych rezydentów nie zajmą nowo przybyłe pupile. Telefon alarmowy zaskoczył pracowników schroniska. Nie spodziewali się takiego wezwania.
Psy w potrzebie. Schronisko przygotowało się na nowych lokatorów
Mimo iż schroniska dla zwierząt są przepełnione, to do placówek niemal codziennie trafiają nowi, czworonożni przyjaciele. Przyczyny są zróżnicowane, choć powszechnie uważa się, że są to przede wszystkim zwierzęta bezdomne lub odebrane ludziom, którzy je głodzili i maltretowali. Do placówek trafiają także takie psy, które całe życie spędziły z rodziną , aż nagle z powodu śmierci właściciela, sędziwego wieku czy problemów zdrowotnych stały się uciążliwe. Wśród schroniskowych podopiecznych nie brakuje zwierząt, które nawet nie zdążyły zaznać bliskości człowieka, a to opowieść o jednym z nich.
Gdy wieczorem na telefon Frankfurckiego Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami zadzwonili policjanci z informacją, że mają w bagażniku kilka psów, pracownicy od razu zaczęli szykować dla zwierząt ciepły kojec. Na zewnątrz panowała ujemna temperatura, spodziewali się, że zwierzęta mogą wymagać dodatkowej pomocy. Z niecierpliwością czekali na pojawienie się nowych lokatorów, ale o przyjeździe radiowozu i otwarciu bagażnika przeżyli szok. Dźwięk, jaki wydobywał się z samochodu, sprawił, że w oczach pracowników schroniska pojawiły się łzy.
Maleńkie szczeniaki przed zimnem chronił tylko cienki koc. Właściciel bez serca pozostawił je na mrozie
Z bagażnika radiowozu wydobywało się żałosne pikanie. Pracownicy schroniska od razu wiedzieli, co oznacza to wołanie o pomoc. W starej, brudnej plastikowej wannie leżało 8 małych szczeniaczków. Owinięte jedynie cienkim kocem ułożonym na dnie wanny tuliły się do siebie, żeby jakoś się wspólnie ogrzać.
Maluchy najprawdopodobniej nie miały nawet dwóch dni. Pępowina wciąż wisiała przy ich brzuszkach. Trafiły do schroniska skrajnie wyziębione. Pracownicy jednogłośnie stwierdzili, że to cud, że wszystkie żyją. Na szczęście, gdy oseski trafiły do schroniska, w pracy mimo późnej pory przebywali jeszcze opiekunowie zwierząt, którzy od razu przystąpili do rozgrzewania zwierzaków. Nakarmili je mlekiem zastępczym, aby maluchy nie były głodne i zabrali do domów. Takie maluszki muszą dostawać butelkę z mlekiem średnio co 3 godziny, aby przeżyć.
Smutny apel schroniska. Szczeniaczki zostały całkiem same
Fundacja wystosowała w mediach społecznościowych prośbę do właściciela szczeniaków. Gdzieś tam, zapewne na zewnątrz, została ich matka, która okradziona ze swoich szczeniąt będzie cierpieć w samotności.
Drogi właścicielu suki, skontaktuj się z nami, jeśli nie możesz zająć się szczeniętami, my to zrobimy. Przynieś nam matkę psa, aby mogła wychować swoje szczenięta - apelowali pracownicy.
Schronisko ma nadzieję, że właściciel usłyszy ich apel i przyprowadzi psa do schroniska. Suczka z powodu nagłego odebrania szczeniąt oraz zbierającego się w jej gruczołach pokarmu może niestety przepłacić to zdrowiem, a nawet życiem.
Źródło: facebook/ TierschutzvereinFrankfurtundUmgebung1841e.V.