Bili go po głowie, traktowali jak żywą tarczę. Dramat kundelka z Ukrainy trwał latami
Jak podaje Dziennik Elbląski, Wania nie jest piewszym psem, który trafił do pasłęckiego "Psiego raju" z Ukrainy. Na mocy umowy, którą tamtejsze przytulisko dla zwierząt podpisało z Panią Mariną, do województwa warmińsko-mazurskiego regularnie trafiają zwierzęta zza Buga. Jak informuje Barbara Zarudzka, kierowniczka "Psiego raju", sytuacja zwierząt u naszych wschodnich sąsiadów nie należy do najłatwiejszych.
Bity latami pies czeka na dom
- Już od dawna, co jakiś czas biorę od Mariny, kierowniczki dużego schroniska na Ukrainie, kalekie psy - mówi Barbara Zarudzka, kierowniczka „Psiego Raju”. - Tam zwierzęta nie mają praw. Czworonoga można zabić, zatruć i nikt nie ponosi za to konsekwencji. Dodatkowo państwo nie pomaga w prowadzeniu schronisk. Marina swoje schronisko prowadzi jedynie z datków.
Pani Barbara wspomina, że pierwsze zwierzęta z Ukrainy przyjechały do Pasłęka około dekady temu. Jak mówi kierowniczka, wszystko zaczęło się od zdjęcia zamieszczonego na Facebooku. Zarudzka zobaczyła w mediach społecznościowych post z ukraińskiego schroniska, w którym błagano o pomoc. - Napisałam wtedy, że wezmę dwa kalekie pieski. Nie wiedziałam wówczas, że tam jest tak dużo psów bez tylnych łap. Tam jest inaczej niż u nas. Oni nie usypiają czworonogów, a zamiast leczyć czy rehabilitować, to po prostu ucinają łapki. Wtedy wzięłam dwie suczki, były w strasznym stanie. Na nich jednak nie poprzestałam - mówi Dziennikowi Elbląskiemu kierowniczka "Psiego Raju".
Wania trafił do Polski. Zaczęło się od telefonu od Pani Mariny, która zapytała Zarudzką, czy ta nie przygarnęłaby do swojego azylu psiaka, ponieważ w ukraińskim schronisku panują aktualnie bardzo ciężkie warunki. - Zgodziłam się, powiedziałam, żeby dała mi największą kalekę, jaką miała. I tak poznałam Wanię - psa, którego ktoś maltretował, strzelał do niego, a na koniec jeszcze go skopał. Nie wiem, kto się nad nim znęcał, ale wiem, że to była bestia, której nie udało się go zabić - mówi.
Wania przeprasza, że żyje
Wania zachowuje się tak, jakby przepraszał za to, że żyje. Pies jest absolutnie zrezygnowany. Unika jakichkolwiek interakcji. - Muszę powiedzieć, że takiej biedy, takiego psa ze złamaną psychiką, to ja jeszcze w życiu nie widziałam - opowiada pani Barbara w Dzienniku Elbląskim. - To nie to, że on się boi. On jest tak zrezygnowany, że on nawet nie chce patrzeć na człowieka. Marina mi powiedziała, że on jest głuchy, ale to nie prawda. On jest tak zrezygnowany, że nie podnosi głowy ani na wołania, ani na cmokanie - czytamy.
Zarudzka informuje, że pies przeżył niesamowitą tragedię. Jego ciało wskazuje, że oprawca Wani nie miał za grosz litości. Pani Barbara wylicza, że pies miał zmiażdżoną łapę, przemieszczoną kość w udzie, rany szyte po nabojach, a także ogromną ranę na brzuchu - najprawdopodobniej powstałą w wyniku kopania, które doprowadziło do pęknięcia przepony. W wyniku bicia, wątroba psiaka przemieściła się do płuc, co utrudniało oddychanie. To cud, że on żyje - mówi DE pani Barbara.
- On przeprasza, że żyje. Pierwszego dnia bałam się, że wyskoczy mi przez płot. Chodził przy ogrodzeniu i oceniał, czy da radę. Niesprawna łapka uniemożliwiła mu jednak ucieczkę - mówi Pani Barbara. Kobieta liczy jednak, że pies, który już otrzymał fachową opiekę i przeszedł pierwsze operacje, zaufa ludziom.
Zobacz zdjęcia:
fot. facebook/Przyjaciele Psiego Raju
Pani Barbara Zarudzka na bieżąco opisuje losy Wani na Facebookowej grupie Przyjaciele Psiego Raju. W grupie można na bieżąco śledzić losy Wani, a także wesprzeć schronisko.
Artykuły polecane przed redakcję Świata Zwierząt:
Światowa sensacja we wrocławskim zoo. Na świat przyszedł niesamowity kuskus niedźwiedzi
Wilki coraz częściej podchodzą do naszych domów. Czy jest się czego bać?