Czemu służy przycinanie uszu u bezdomnych kotów? To dla ich dobra
W miastach coraz częściej można natknąć się na koty ze ściętym czubkiem ucha. Wiele osób nie rozumie, czemu spacerujący koło nich mruczek zawdzięcza tak osobliwy wygląd. Przycinanie uszu jest wbrew pozorom bardzo popularną praktyką, która ma miejsce już od wielu lat. Czy dalej ma to aż tak powszechne zastosowanie i co dokładnie oznacza? Zapytaliśmy o to kierowniczkę gabinetu weterynaryjnego „Koteria”, lekarza weterynarii Iwonę Kłucinską Petschl.
Po co przycina się kotom uszy? Najprościej rzecz ujmując, jest to zabieg przeprowadzany w ramach programu, mającego na celu ograniczenie problemu bezdomności u kotów. Porozmawialiśmy na ten temat z doktor Iwoną Kłucińską-Petschl, która od trzynastu lat współpracuje z "Koterią", czyli specjalnym warszawskim ośrodkiem pomocy opiekunom bezdomnych kotów miejskich.
Czym jest przycinanie uszu u bezdomnych kotów?
Przycinanie ucha jest zabiegiem, który stosuje się wobec wolno żyjących i często nieoswojonych pupili. Koty te nie są zwierzętami bezdomnymi w rozumieniu Ustawy o ochronie zwierząt i dlatego nie należy ich wyłapywać ani wywozić. W ramach zabiegów kastracji zwierzęta te są znakowane poprzez poziome, niewielkie odcięcie górnej krawędzi małżowiny usznej.
Współpracująca z "Koterią" ekspertka zdradziła nam, dlaczego przycinanie ucha jest tak ważne i pomaga lekarzom na szybsze i lepsze wykonywanie ich pracy, a kotom oszczędza niepotrzebnego stresu.
- Ten sposób znakowania istnieje już od dawien dawna. W Polsce jest on stosowany od co najmniej dwudziestu lat. Przynajmniej ja już od dwudziestu lat przycinam uszu kotom wolnożyjącym. Jest to znak, który jest rozpoznawalny z daleka. Oczywiście, można też chipować i teraz koty też są oznaczane w taki sposób, ale w dalszym ciągu nacinamy im też uszy - wyjaśniła nam dr Iwona Kłucińska-Petschl.
Mimo, iż praktyka ta jest stosowana w naszym kraju od dłuższego czasu, nadal wiele osób czuje zaniepokojenia bądź oburzenie na myśl o tym, że lekarz weterynarii decyduje się na przycinanie uszu zwierzęciu. Niejednokrotnie słyszy się zarzuty, że oznaczanie w ten sposób kota sprawia mu ból lub jest po prostu nieetyczne. Praktyka ta dotyczy kotów wolno żyjących i najczęściej tych nieoswojonych, które oznacza się w ten sposób po dokonaniu kastracji lub sterylizacji. Czy w tym wypadku obawy o dobrostan są zasadne?
- Nacięty jest tylko czubek ucha, kotu się nic złego nie dzieje. Przy zabiegu tak naprawdę nie ma nawet większego krwawienia, a jest to widoczne. Później ja, mając na stole kota wolno żyjącego, który nie ma jąder i ma nacięte ucho, nie zastanawiam się, ale wiem, że ten kot jest wykastrowany. Nie muszę myśleć nad tym, czy ten akurat kot nie jest na przykład obustronnym wnętrem i ma obydwa jądra w jamie brzusznej, bo tak też może być. Ja czegoś takiego nie jestem w stanie ocenić na oko czy stwierdzić po pierwszym dotyku, ale musiałabym takie zwierzę wysłać na USG, a wiadomo, że jeśli są to koty wolno żyjące i nieoswojone to nie jest to łatwe do zorganizowania. Wtedy trzeba też podawać narkozę, żeby cokolwiek sprawdzić. Wszystko trwa dłużej i jest bardziej skomplikowane - tłumaczy nam doktor Kłucińska-Petschl.
Sprawa kastracji i oznaczania w ten sposób wolnożyjących pupili nie dotyczy tylko osobników płci męskiej. Praktykę tą stosuje się również w przypadku kotek.
- Tak samo jest u kotek. To, że kotka ma bliznę na brzuchu, nie zawsze świadczy o tym, że jest po kastracji, bo jest mnóstwo innych operacji, które mogą być wykonane na jamie brzusznej. Natomiast jeśli wiem, że ma ścięty czubek ucha i jest blizna na brzuchu, to znaczy, że kotka na pewno jest po kastracji - opowiedziała nam dr Iwona Kłucińska-Petschl.
Czy są inne sposoby oznaczania bezdomnych zwierząt po kastracji?
Jak opowiedziała nam specjalistka, obecnie coraz częściej podejmowane są kroki w kierunku chipowania wolno żyjących kotów poddanych zabiegowi kastracji. Zdradziła nam jednak, że sposób ten generuje znacznie wyższe koszty.
- Można też koty chipować, ale chipy są drogie. Jeśli ktoś jest w stanie sam zapłacić za swojego kota, to może powiedzieć, że nie jest to ogromnie wysoki koszt, ale w sytuacji, gdy mamy zachipować jakieś 150 wolno żyjących kotów miesięcznie, to są już to dużo większe sumy. Za tę cenę możemy wykastrować kilka albo nawet kilkanaście kotek więcej. To jest już konkretna suma, za którą można zrobić coś innego - tłumaczy nam dr Iwona Kłucińska-Petschl.
W niektórych schroniskach popularne jest również oznaczanie wykastrowanych zwierząt poprzez pozostawienie na ich skórze specjalnego tatuażu. Niestety, jak mówi nam ekspertka z warszawskiej "Koterii", sposób ten nie tylko jest cięższy do wykonania dla specjalisty, ale też dostarcza zwierzętom więcej stresu niż szybkie nacięcie uszka.
- Miasto od tego roku każe chipować koty, dlatego my to robimy, ale przez lata nie było czegoś takiego. Duża część schronisk, na przykład to w Legionowie, tatuowało koty, ale to również jest czasochłonne, bo ktoś musi przyjechać, prowadzić ewidencję i w końcu oznaczyć te zwierzęta. Często problemem jest odczytanie tatuażu. Aby to zrobić albo sprawdzić chip, trzeba kota fizycznie złapać i znieczulić, a nacięcie ucha jest widoczne z daleka i już wtedy wiadomo, że taki kot jest wykastrowany. Chipa w ten sposób nie zobaczymy - wyjaśnia nam ekspertka.
Problem bezdomności kotów: jak wygląda to obecnie w Polsce?
Wiele osób zarzuca lekarzom weterynarii i schroniskom decydującym się na przycinanie uszu, że jest to zabieg bolesny dla zwierzęcia, a jego wykonanie wykracza poza normy etycznego traktowania pupili. Doktor Iwona Kłucińska-Petschl wyjaśnia nam, jak to wygląda w rzeczywistości.
- Nacięcie ucha jest zdecydowanie szybsze i całkowicie bezbolesne dla kota, bo robi się je w pełnej narkozie. Było tysiące dyskusji na ten temat, ale ja uważam, że zarzuty są bezpodstawne. Najczęściej są to osoby, które nie mają większego pojęcia na temat bezdomnych kotów, ich kastracji i związanych z tym problemów. Są to ogromne ilości. Koteria zrobiła już na pewno około 15 tysięcy takich zabiegów, a nie jesteśmy jedyni. W przypadku chipów, przy takiej liczbie kotów, to są naprawdę olbrzymie koszty. W tej chwili to robimy, bo takie są wskazania miasta - tłumaczy nam specjalistka.
Jak widać, przycinanie ucha jest nie tylko wygodniejsze dla kota podczas samego wykonywania zabiegu, ale też oszczędza mu mnóstwo stresu w sytuacji, gdy trzeba sprawdzić, czy dane wolno żyjące zwierzę ma już kastrację za sobą.
- Jeżeli kot jest wolno żyjący i całkowicie dziki to ciężko jest go złapać i przejechać mu czytnikiem blisko jego skóry, aby ten chip sczytać i sprawdzić w bazie danych. Jest to cięższe dla większości karmicieli czy pań, które łapią koty na klatkę łapkę. Poza tym oszczędzamy też wtedy kotu niepotrzebnego stresu. Widzimy nacięte ucho i po prostu już wiemy, a w innym przypadku trzeba kotka zawieźć do lecznicy, sczytać i sprawdzić obecność chipa w bazie danych albo zgolić część sierści, aby zobaczyć tatuaż i dopiero wtedy zobaczyć, czy jest on po zabiegu - opowiada nam pani doktor.
Czy wszystkie te zabiegi i stosowanie praktyki przyczyniają się do ograniczenia liczby wolno żyjących i nieoswojonych kotów, błąkających się po ulicach stolicy? Okazało się, że tak. Co więcej, jak mówi nasza specjalistka, problem dotyczy obecnie mniejszych miejscowości ościennych leżących w sąsiedztwie Warszawy.
- Powinno to na pewno przyczynić się do ograniczenia problemu bezdomności wśród kotów. Po dwudziestu latach pracy widzę, że kotów przebywających na ulicach jest naprawdę dużo mniej. Zdecydowanie mniej jest obecnie wolnożyjących i nieoswojonych kotów na ulicach Warszawy. Dużo więcej tych oswojonych. Problem dotyczy też bardziej miejscowości podwarszawskich, gdzie również pracujemy. Wydaje mi się, że to właśnie w tych miasteczkach ościennych jest największy kłopot. Tam jest mnóstwo kotów, które są oswojone, niewykastrowane i mnożą się. W Warszawie jest ich już zdecydowanie mniej - zapewnia dr Iwona Kłucińska-Petschl.
Dołącz do nas
Jeśli chcesz przedstawić nam swojego pupila lub masz ciekawą historię związaną ze zwierzęciem do opowiedzenia, napisz do nas na [email protected]. Pamiętaj też o dołączeniu do naszej grupy na Facebooku, gdzie możesz spotkać innych miłośników zwierząt - Kochamy Zwierzęta. Bądź z nami!
Żadne operacje plastyczne, jest lepszy sposób. 60-latka może wyglądać na 35 lat
Weterynarz myślał, że nikt go nie widzi. Na filmie widać, jak traktuje zwierzęta
źródło: opracowanie własne