Fiakrzy ukrywali to od lat. Wyjawiono brutalną prawdę o tym, co dzieje się w Tatrach, tak uśmierca się konie
Fundacja Viva! opublikowała raport, który wstrząśnie turystami. Trzystustronicowa publikacja dotycząca losu koni ze szlaku nad Morskie Oko rozprawia się z mitami, które od lat kreują fiakrzy, wspierani przez Tatrzański Park Narodowy. Fundacja zdradza losy zwierząt, które przepracowane, nie nadawały się już do pracy. Śledzi konie, które od stycznia 2012 roku przewinęły się na szlaku i dochodzi do szokujących wniosków – aż 61% z nich trafiło do rzeźni, pomimo wpisanej w papierach kategorii “nie do uboju” u części zwierząt.
Konie znad Morskiego Oka są przepracowane. Ich los obchodzi niewielu
Dobrostan koni wożących turystów szlakiem nad Morskie Oko od wielu lat pozostaje tematem gorących dyskusji. Odkąd w 1989 roku w Tatrzańskim Parku Narodowym pojawiły się dwie pierwsze dorożki, tysiące zwierząt przewiozły dziesiątki tysięcy turystów. Pod koniec XX wieku mogły przewozić naraz nawet do 30 turystów.
Los przepracowanych zwierząt obchodził nielicznych. Kiedy konie przestawały nadawać się do pracy, zastępowano je innymi. Między styczniem 2012 roku a latem 2022 roku zwierzęta pracowały na trasie średnio 36 miesięcy. Biorąc pod uwagę długość życia zdrowych koni wynoszącą nawet ponad 30 lat, staż nad Morskim Okiem wydaje się wręcz śmiesznie krótki.
Kuban pracował na Morskim Oku od 2013 roku. Został wycofany z pracy po 2 latach, ponieważ “utykał na nogę”. Hortex miał 7 lat i zaczynał pracę razem z Kubanem. W 2015 roku nagle okazało się, że “gdy padał deszcz, to dał się peleryn i parasoli”. Wycofano go z pracy – zaczyna się raport o koniach z Morskiego Oka.
Obliczenia, na podstawie których ustalony został maksymalny udźwig koni od lat są poddawane w wątpliwość. Kiedy na początku 2015 roku prodziekan Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, dr hab. Grzegorz Cieplok na prośbę dziennikarki TVP Kraków, Magdaleny Hejdy, zweryfikował oficjalne dane ze strony TPN, nie miał do powiedzenia zbyt wielu dobrych słów. Dane, którymi kierowali się fiakrzy były obarczone ogromnymi błędami, sięgającymi aż 30% i nie uwzględniały tego, że konie poza turystami muszą także wytrzymać… swój własny ciężar.
Potwierdziło się, że wiele z nich jest obarczonych błędami wynikającymi ze złych obliczeń sił uciągu lub błędnych założeń metodologicznych, co przez długi czas podkreślali działacze prozwierzęcy. Pozostaje wrażenie, że czegokolwiek by nie mówili – traktuje się te słowa jak histerię i z założenia odrzuca wszystko (…) – mówi raport.
Mimo że od pierwszych pism na temat błędów obliczeniowych minęło już 7 lat, konie nadal pracują na podstawie norm określonych przez wadliwe rachunki. Prodziekan AGH wystąpił do TPN w sprawie usunięcia z ich strony internetowej mylących ekspertyz. Otrzymał jednoznaczną odpowiedź.
Niestety nie widzimy podstaw, aby uwzględnić żądania – pisze Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Konie na trasie do Morskiego Oka to opłacalny biznes, którego ukrócenie uderzy w kieszeń wielu osób. Dlatego właśnie zamiast obliczonej przez ekspertów liczby osób, zwierzęta muszą ciągnąć wozy, w których pasażerów jest dwukrotnie więcej. Dlatego dane na temat koni, które skończyły pracę, ulegają ciągłym zmianom, a odkrycie prawdziwego losu zwierząt sprawia aktywistom trudności. Mimo to udało im się poznać historie koni, które kończyły pracę nad Morskim Okiem. Obraz, jaki wynika z raportu, nie jest tak różowy, jak wmawia nam TPN.
Ważny apel leśników. Spacerując po lesie musimy być teraz ostrożni! Trudno się od nich opędzićZatrważający raport na temat koni z Morskiego Oka. "Na Podhalu konie leczy się… rzeźnią"
Fiakrzy od lat powtarzają, że traktują konie lepiej niż swoje żony. W obliczu raportu sporządzonego przez Fundację Viva! deklaracja ta brzmi niepokojąco. Spośród 1002 koni, które od stycznia 2012 roku pojawiły się nad Morskim Okiem, z pracy wycofano aż 712. Spośród nich aż 433 trafiły do rzeźni. Kolejne 23 zmarły, niektóre padając na szlaku na oczach przerażonych turystów. W ciągu tej dekady 17 kolejnych koni trafiło do organizacji społecznych.
W wyniku wieloletniego śledztwa zgromadziliśmy wstrząsające dane dotyczące pracy koni na trasie do Morskiego Oka. Kiedy po raz pierwszy je podsumowałam – trzy razy sprawdzałam, czy nie ma w nich przekłamań. Bo nie mieściło mi się w głowie, że aż tak wiele koni z Morskiego Oka trafiło na rzeźniczy hak – mówi Anna Plaszczyk z Fundacji Viva!.
Aż 61% koni wycofanych z pracy na trasie trafiło do uboju. Fundacja Viva! podejrzewa, że niektóre z nich skończyły w rzeźni mimo zakazu “nie do uboju” zapisanego w papierach. Za przykład posłużyć może historia Siwka.
Podczas analizy danych odkryliśmy, że na Podhalu konie leczy się… rzeźnią. 7-letni Siwek został wyrejestrowany z pracy na trasie 3 grudnia 2015 roku. Fiakier deklarował, że powodem było „skierowanie na ubój przez lekarza weterynarii z powodu niezborności ruchowej – brak rokowań na wyleczenie”. Ale kiedy wiele lat później wyszukałam Siwka na stronie bazy Polskiego Związku Hodowców Koni okazało się, że w systemie widnieje jako... żyjący! Nie odnotowano tam jego śmierci. Być może dlatego, że w paszporcie miał wpis „nie do uboju”? Takich koni na mięso w rzeźni zabijać nie wolno. Czy zatem Siwek żyje? Jest to w mojej opinii wysoce wątpliwe – mówi Plaszczyk.
Siwek jest jedynie przykładem. Koni takich jak on jest według Vivy! o wiele więcej. Według fundacji nie można wierzyć zapewnieniom fiakrów i TPN na temat losu koni, ponieważ ukrywają haniebny proceder ze względów finansowych. W wyniku swojego raportu aktywiści odkryli wiele takich rozbieżności. Historia konia Morcka zdaje się potwierdzać, że fiakrzy nie zawsze mówią prawdę na temat zwierząt, które zniknęły ze szlaku.
Na trasie pracował niecały rok. Został zabity dzień po sprzedaży, a do rzeźni sprzedał go bezpośrednio fiakier. Co szokujące – dwa lata później, 28 kwietnia 2015 roku, ten sam fiakier złożył w TPN oświadczenie o wycofaniu konia z pracy. Pisał w nim: „Wypożyczony sąsiadowi do innych zajęć”, choć koń od dawna już nie żył, a fiakier musiał to wiedzieć.
Co ma na ten temat do powiedzenia TPN? Jak zawsze, słowa fundacji ratujących konie uważają za objawy histerii. W raporcie doszukują się przeinaczeń i obiecują, że skomentują całą sprawę w najbliższej przyszłości.
Nie wiedzieliśmy całego raportu. Dlatego najpierw przeanalizujemy zawarte tam dane, a potem dopiero się do niego odniesiemy. Musimy sprawdzić co to za informacje są zawarte w tym raporcie, skąd one pochodzą, i najważniejsze – czy są one prawdziwe. Nie zamierzamy się uchylać od odpowiedzi na ten raport. My bowiem stoimy na stanowisku, że naszym koniom nic złego się nie dzieje. Przemawiają za tym m.in. badania weterynaryjne – mówi Władysław Nowobilski, prezes Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka.
Hańba Podhala – mocny komentarz "tradycji" zamęczania koni na trasie do Morskiego Oka
Opublikowanie długo przygotowywanego raportu Fundacji Viva! poprzedzało wyjście kolekcji ubrań o wymownej nazwie, “Hańba Podhala”. Autorkami projektów są dwie artystki, Matylda Sałajewska i Marta Woszczyna.
W skład kolekcji wchodzi wiele różnych produktów, często kojarzących się z Podhalem. Jako pierwsze wyszły chusty, które mimo złudnie nawiązującego do podhalańskiej tradycji wyglądu, kryły w sobie mocne przesłanie.
Kolekcja wpisuje w piękne i barwne podhalańskie wzornictwo, „tradycję" zamęczania koni na trasie do Morskiego Oka. W pierwszej chwili odbiorca widzi piękne rzeczy, nawiązujące do sztuki i wzornictwa Podhala. Dopiero po chwili można dostrzec tej tradycji cierpienie. Cierpienie koni, które na trasie do Morskiego Oka ciągną wozy za ciężkie o około tonę! – opisuje kolekcję ubrań Fundacja Viva!.
Swetry, skarpetki, torby, przypinki i koszulki pozwolą nie tylko częściowo pokryć koszty działania fundacji, ale też mogą stanowić manifest. Pomysł na kolekcję zrodził się, kiedy coraz większa liczba osób pytała Vivę!, czy oferują ubrania, które można założyć na Morskie Oko, żeby pokazać turystom wokół, w jakim haniebnym procederze uczestniczą.
Kolekcję nazwaliśmy Hańba Podhala, bo zmuszanie tych zwierząt do pracy ponad siły to sytuacja absolutnie haniebna dla całego regionu. Zresztą w tej kwestii zgadza się z nami wiele mieszkanek i mieszkańców Podhala!
Źródła: Facebook/ratujkonie.pl, vibez.pl, gazetakrakowska.pl