Właścicielka skandalicznej hodowli usłyszała zarzuty. Zaproponowała dla siebie karę, która nie mieści się w głowie
W Myszkowie (woj. śląskie) doszło do niewyobrażalnego okrucieństwa wobec zwierząt. W połowie sierpnia br. do Fundacji "Do serca przytul psa" dotarła informacja o porzuconych na posesji czworonogach. Gdy sprawdzono posesję, okazało się, że jest opuszczona. Zostały tam tylko osamotnione, niemal zagłodzone na śmierć psy, zamknięte w kojcach. Małgorzata Z., ich właścicielka, przyznała się do winy i sama nałożyła na siebie śmiesznie niską i zupełnie nieadekwatną karę.
Porzucona hodowla psów
Na posesji Małgorzaty Z. znaleziono kojce, w których były zamknięte trzy dogi kanaryjskie i jedna suczka bulteriera. Zwierzęta były skrajnie wycieńczone, umierały z głodu i pragnienia. Skrajnie wychudzone, wyglądały dosłownie jak chodzące szkielety.
Jak się później okazało, na opuszczonej posesji funkcjonowała legalna, zarejestrowana w Polskim Związku Kynologicznym hodowla Gran Compeador Cana, należąca do Małgorzaty Z. Właścicielka hodowli była formalnie bezrobotna, i jak twierdzi, to było jej jedyne źródło dochodu. Zwierzętami handlowała m.in. na portalu Allegro.
Małgorzata Z. tłumaczyła później śledczym, że nie była w stanie już dłużej utrzymywać zwierząt w hodowli, że to było ponad jej siły. Nie miała na to wystarczających pieniędzy, a poza tym wstydziła się prosić o pomoc materialną. Dlatego w czerwcu br. porzuciła hodowlę. Tak po prostu.
Małgorzata Z. wyprowadziła się do swego partnera, który mieszka w innej części Myszkowa. Nie zabrała jednak ze sobą hodowli psów. Te najwyraźniej miały po prostu zdechnąć z głodu i wycieńczenia. Pierwotnie miały stanowić źródło dochodu, "fabrykę pieniędzy", a skoro się nie udało - "trzeba je było porzucić".
Wyraźnie widać, jak wielką "sympatią" P. Małgorzata darzyła swoje zwierzaki. Znieczulica to zdecydowanie zbyt łagodne słowo, którym można by określić jej postawę wobec niewinnych stworzeń.
Kara powinna być adekwatna, nie śmieszna
Prokuratura z Muszkowa postawiła Małgorzacie Z. zarzut znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem. Co dość zaskakujące, kobieta przyznała się do winy. A nawet więcej - uzgodniła z prokuratorem karę dla samej siebie: 1 rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata, zakaz trzymania zwierząt przez 5 lat, 1000 zł nawiązki na rzecz ochrony zwierząt oraz pokrycie wszystkich kosztów postępowania.
Małgorzata Z. doskonale wiedziała, co zrobić i na co pozwala polskie prawo. Wymierzyła sobie samej karę, która jest niezwykle łagodna, a zarazem "adekwatna" wedle naszego prawa. Niestety, w Polsce wciąż brakuje przepisów, które byłyby naprawdę stosowne wobec okrucieństw, jakie ludzie po dziś dzień fundują zwierzakom. Jeśli prawo się nie zmieni, ludzie nadal będą roboli takie rzeczy. Kary, jakie regulują przepisy, są zbyt łagodne, by mogły kogokolwiek odstraszyć.
W grudniu br. prokuratura skierowała do sądu wniosek o wydanie wyroku oraz wymierzenie Małgorzacie Z. określonej we wniosku kary bez przeprowadzania postępowania dowodowego. Obecnie sąd rozpatruje taki wniosek na posiedzeniu.
Jeśli sąd uzna wniosek za uzasadniony, wyda wyrok skazujący. I wtedy będzie po ptakach - delikatna kara, której kobieta zapewne w ogóle nie odczuje, za doprowadzenie czterech zwierząt z hodowli na skraj śmierci głodowej. Miejmy nadzieję, że sąd jednak wymierzy surowszą karę. Inaczej nic z tego nie będzie, a dręczyciele zwierząt nadal będą się czuli bezpiecznie.
Zobacz zdjęcie:
źródło: czestochowa.wyborcza.pl