Smutne wieści z Łagowa. Trudno uwierzyć, do czego doprowadziły urzędowe korowody
Trzy dni trwała walka o życie niezwykłego stworzenia. Niestety, tym razem ludzka głupota i urzędnicza bezwładność okazały się silniejsze od współczujących serc. Czy tej śmierci można było uniknąć?
Łagów to jeden z najpiękniejszych zakątków naszego kraju. Mają tam piękne jezioro, czyste powietrze, a nawet malowniczy zamek. Tłumy turystów rozwijają lokalną gospodarkę, ale płacą za to zwierzęta.
Łabędź wyglądał bardzo źle
Tym razem wszystko zaczęło się niewinnie. Pani Anna Kielech z Żagania już wiele razy przejeżdżała do Łagowa na urlop i znała okolicę jak własną kieszeń. Gdy pewnego dnia odpoczywała nad wodą, zobaczyła niezwykłego ptaka.
Był to łabędź, bardzo młody, sądząc po szarych piórkach , których jeszcze wiele miał na skrzydłach. Ptak zbliżył się wyjątkowo śmiało. Pani Anna odniosła wrażenie, że szuka pomocy.
- Ledwo unosił się na wodzie, głowę trzymał przechylona na bok, coś było nie tak z jedną z jego płetw - opowiada pani Anna portalowi Świebodzin Nasze Miasto.
Ptak odpłynął po chwili, ale następnego dnia turystka znów go zauważyła. Wyglądał jeszcze gorzej. Wnioski pani Anny potwierdzili też inni turyści: ten łabędź wygląda bardzo źle.
Korowód telefonów i urzędów
Pani Anna zadzwoniła do Urzędu Gminy w Łagowie i poinformowała władze o całej sprawie. Choć było już po godzinach urzędowania, referentka ds. ochrony środowiska ruszyła nad jezioro i zaczęła szukać łabędzia. Gdy go nie znalazła, zadzwoniła po pomoc na straż pożarną.
Kiedy następnego dnia pani Anna znów wypatrzyła łabędzia, był już cieniem samego siebie. Gdy turystka zadzwoniła na numer alarmowy 112, przekierowano ją na policję, a z policji do Urzędu Gminy. Tam usłyszała, że łabędź był już dwa razy ratowany przez strażaków!
Na pytanie pani Anny, jak to możliwe, skoro ptak nadal dogorywa w wodzie, urzędniczka odpowiedziała, że "przecież pływa" i strażacy nie mogli nic więcej zrobić.
W końcu łabędź przewrócił się w wodzie. Turyści sami wyciągnęli go na brzeg, zawiadomili straż pożarną i czekali, aż pomoc przyjedzie. Przekazali łabędzia strażakowi w kartonowym pudle, a ten zawiózł ptaka do Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt w Nowej Soli.
Kto miał się zainteresować?
Niestety, ten kafkowski korowód telefonów i urzędów trwał trzy dni. Gdy ptak wreszcie trafił w ręce lekarzy, było zbyt późno na uratowanie mu życia. Odszedł, zanim dorósł i mógł posmakować, jak to jest być w pełni łabędziem.
Urzędnicy tłumaczą się, że sprawa była nietypowa i skomplikowana. Nastąpił konflikt kompetencji. Według przepisów ptaki wodne i opieka nad nimi należy do właściciela danej posesji, czyli w tym wypadku Wód Polskich (właściciela) lub Polskiego Związku Wędkarskiego (użytkownika).
Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska twierdzi jednak, że pierwszą władzą odpowiedzialną za zwierzęta jest gmina.
Łabędź został otruty?
To nie koniec tej smutnej historii. Sekcja wykazała, że łabędź miał wypalony żołądek. Najprawdopodobniej struł się czymś, co rzucili mu do jedzenia turyści.
Wbrew powszechnemu mniemaniu, pieczywo, którym nagminnie "dokarmiane" są łabędzie, jest bardzo szkodliwe dla ptaków wodnych.
Łabędź z Łagowa padł więc ofiarą głupoty i nieodpowiedzialności turystów, a potem urzędniczej inercji. Długo jeszcze trzeba będzie edukować ludzi i reperować państwo, by dało się uniknąć podobnych dramatów.
Źródło: Świebodzin Nasze Miasto